Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/210

Ta strona została przepisana.

szeniu ładownicy i pasa, krzywe, chude nogi, poniszczone, płaskie stopy, marne zęby, różne choroby naskórne i skutki wenerycznych, nieraz dziedzicznych chorób — nie nadawali się więc do wojska i odrzucano ich. Przyjęto zaledwie nieznaczny odsetek. Gdy patrzyłem na tych zwyrodniałych młodzieńców, mimowoli przychodziła mi myśl, że rośli, wspaniali potomkowie panujących rodzin, rdzennie arystokartyczni Fulah, umieli w jakiś sposób uniknąć służby w wojsku, lub może sami wstępowali do wyborowych pułków i dlatego nie przechodzili przez ręce młodego lejtenanta. Prawdopobnie tu byli wyłącznie plebejusze i potomkowie niewolników. Może właśnie dlatego zachowywał się lejtenant dość ordynarnie względem rekrutów, krzycząc na nich, nadając im dość dosadne, chociaż nie zupełnie miłe przezwiska i, gdy zbyt blisko się do niego przysuwali, odpychał ich kopnięciem nogi.
Widziałem kilka razy ponure spojrzenia, rzucane na oficera przez murzynów, traktowanych zwykle przez władze cywilne bez porównania grzeczniej i kulturalniej.
Nie wiem, może się mylę, lecz mam wrażenie, że właśnie takie zachowanie się lejtenanta omal nie zgubiło mojej ekspedycji. Było to w Tugé, w dzień naszego wyjścia z tej osady dalej na wschód. W wigilję tego dnia przybył właśnie na pobór ten sam lejtenant i zaczął stosować swoją metodę traktowania „dzikich“. Komendant Filatriau ulokował oficera i sierżanta w drugiej połowie domu, gdzie stali moi pomocnicy i gdzie były złożone wszystkie bagaże ekspedycyjne, a więc wstęgi kinematograficzne, zapasy ładunków, broń i wogóle cały nasz ekwipunek. W nocy wybuchł nagle pożar i w ciągu niespełna pół godziny pożarł cały dom do szczętu. Tylko przytomność moich pomocników, pp. J. i K. Giżyckich, uratowała im życie i nasze bagaże.
Powtarzam, że mogę się mylić co do istotnej przyczyny podpalenia domu przez niewykrytego sprawcę; sądzę jednak, że bardzo przykry i obrażający sposób