Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/215

Ta strona została przepisana.

Dlaczego podczas tego polowania nie zabito conajmniej pięćdziesięciu zaganiaczy i któregoś z nas — nie rozumiem! Zraniono tylko, jak już wspomniałem, jednego chłopca, ścigającego postrzeloną małpę.
Co do mnie, to po pierwszych strzałach, przekonawszy się, że mogę polec obok pierwszego lepszego papio, wycofałem się i wkrótce ujrzałem króla Alfa Amadu Bajlo, siedzącego za skałą, gdzie nie groziła mu żadna kula. Przykucnąłem przy nim i — spędziliśmy czas na miłej pogawędce, bo przystojny i ujmujący „król“ mówił biegle po francusku.
Wkrótce zostały na pobojowisku trupy zabitych małp i kilka rannych ze związanemi wtył rękami.
Jeńcy, ponuremi, pałającemi rozpaczą i nienawiścią oczyma spoglądali na otaczający ich tłum murzynów. Niektóre małpy, robiąc wielkie susy, starały się przerwać przez żywą przegrodę, lecz padały pod ciosami kijów i maczet.
Inne pozostawały nieruchome, rozumiejąc bezcelowość wszelkich wysiłków wobec tylu czyhających na ich życie wrogów. Jedna z papio, samica, poruszyła się nagle wpatrzona w stos sztywnych już małpich ciał, i zaczęła powoli iść ku nim. Zatrzymała się przy zabitych, zaczęła węszyć i cicho pokrzykiwać. Po chwili głową i ramieniem odrzuciła leżącego trupa i znalazła pod nim małą małpkę. Schyliła się nad nią, zaczęła ją całować i lizać, podała jej pierś do ssania, chuchała jej w martwą twarz, a, przekonawszy się, że śmierć już porwała drogą dla jej macierzyńskiego serca istotę, podniosła głowę. Oczy samki były pełne łez, twarz rozpaczliwie wykrzywiona. Zaczęła groźnie szczerzyć zęby i szczekać przeciągle a wściekle. Nareszcie, pozostawiając po za sobą krwawy ślad, ranna małpa jęła skakać ludziom do twarzy i piersi, skowycząc i szczękając zębami, aż padła pod ciosami maczet i szabel.
Murzyni zaczęli bez litości dobijać ranne zwierzęta, śmiejąc się i dowcipkując. Czarny człowiek nie zna współczucia dla bólu bliźniego, a tem mniej dla zwie-