Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/216

Ta strona została przepisana.

rząt. Nie dorósł jeszcze do tego uczucia, które wyrabia się na pierwszych etapach cywilizacji, a w miarę dochodzenia jej do szczytów, znowu zanika, pozostając tylko w tradycji, pełnej hypokryzji i pozornego sentymentu. Widzimy to na każdym kroku w Europie.
Od czasu tych krwawych, tragicznych scen, nigdy już do małp nie strzelałem i strzelać nie będę.
Pożegnawszy naszych przyjaciół, maszerowaliśmy wkrótce dalej, zdążając w stronę Dingiraj — następnej osady, gdzie się mieściła rezydencja francuskiego komendanta-administratora, a gdzie mogliśmy znaleźć nowych tragarzy.
Nasz czarny podchorąży z żoną prowadził nas dalej. Mijaliśmy wioskę po wiosce, i w nich widzieliśmy po raz pierwszy młodzieńców, niedawno obrzezanych.
Mieli na sobie żółte szaty, kołpaki z piórami, a w ręku trzymali lance, przystrojone pękami włosów. Błąkali się po całej wsi i okolicy, śpiewając i gromadząc koło siebie innych chłopaków, z którymi zakładali stowarzyszenie, ślubując sobie wzajemnie przyjaźń i wierność do śmierci. Na jednym z naszych noclegów zjawiły się dziewczęta, poddane już operacji, dowodzącej ich dojrzałości. Były zawinięte w czarne płachty i starannie uczesane. Zatrzymały się szeregiem przed zajmowanym przez nas domem i, opierając się na wysokich laskach i wystykując niemi takt, śpiewały nam różne rytualne piosenki, z czego najwięcej cieszyła się moja żona, studjująca muzykę afrykańską.
Przychodzili do nas chorzy na różne dolegliwości, a między nimi był weteran wojny światowej, inwalida Alfa Felaba Bari, bohater z Sommy; prosił nas, abyśmy go ratowali, gdyż po pełnem wrażeń życiu bojowem wieś zabijała go swoją monotonją i śmiertelną nudą.
Tak doszliśmy do rzeki Bafing, stanowiącej początek potężnego Senegalu; okazało się, że to rzeka dosyć szeroka i głęboka. W kilku miejscach widzieliśmy skały, podnoszące się z jej łożyska; tu niezawodnie urządzały sobie legowisko krokodyle, a nawet hipo-