Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

Kolei nie było, a więc nowi przybysze w towarzystwie czterdziestu pięciu czarnych tragarzy, posuwali się wolno na wschód. Murzyni nieśli na głowach bagaże i hamaki z pasażerami. Od małej wioski Kindia karawana podróżników nagle zmieniła kierunek i pociągnęła na północ.
Dwadzieścia jeden dni trwała ta podróż. Zmieniali się czarni tragarze, zmieniały się krajobrazy, zmieniały się typy napotykanych mieszkańców i ich wiosek, lecz w hamakach pozostawali ciż sami podróżnicy, coraz bardziej bladzi, wyczerpani i chorzy. Słońce z niepohamowaną wściekłością wylewało na nich całe kaskady palących, morderczych promieni, żółto-czerwona ziemia, żółta, spalona przez skwar roślinność nużyły wzrok i wywoływały ostre zapalenie oczu; czarne i czerwone mrówki i w dzień i w nocy gryzły wściekle nowych przybyszów; na noclegach w brudnych chatach murzyńskich dokuczały boleśnie tnące moskity; w górach płomienne dnie zmieniały się na zimne, niemal mroźne noce, a podróżnicy drżeli pod swemi lekkiemi kocami; później, na równinie, noc stała się gorętszą i duszniejszą od dni; na przeprawach przez rzeki biali ludzie nie mieli ani chwili spokoju od napadających na nich i gryzących do krwi bąków i much. Była to droga mąk niewysłowionych, droga krzyżowa.
Tym nowym ludziom nieraz wyrywało się rozpaczliwe pytanie:
— Poco biali idą tu, do tego strasznego kraju, tak wrogiego i obcego?
Było to jednak pytanie czcze, niepotrzebne, gdyż państwo Richard wiedzieli dobrze, a gubernator w pożegnalnej mowie szczególnie to podkreślił, że Europie wkrótce zabraknie pożywienia i potrzebnych towarów, a wojna zażąda zastępów czarnych żołnierzy. Rządy wszystkich niemal państw wdzierają się więc głębiej i dalej w obce dla nich lądy, usiłują wszczepić barwnym ludziom swoje myśli i plany i pocią-