Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/224

Ta strona została przepisana.

Nad jednem z takich miejsc spostrzegli starcy czarownika. Stał i pilnie oglądał brzeg i wystające z wody kamienie.
Otoczyli kołem tajemniczego człowieka z dżungli.
Czarownik podniósł straszliwą głowę z obliczem, ukrytem pod maską, i ryknął:
— Duch burzy wcielił się w krokodyla, żyjącego w nurtach potoku, w tem miejscu... Należy go przebłagać ofiarą... ofiarą, oblaną krwią serca... łzami duszy...
Starcy milczeli, przypominając sobie dawne dzieje, gdy się takie ofiary składało przed każdą porą ulew, aby duchy deszczu niosły zarodki płodności dla pól, stad i kobiet... Teraz, gdy biali ludzie panują na ich ziemi, coraz rzadziej to się zdarza...
— Rozumiecie? — spytał czarownik.
— Rozumiemy, potężny człowieku, działujący w mroku! — odparli — Lecz kogo mamy złożyć w ofierze?
— Pierwszą dziewczynę, która przyjdzie nad potok, aby myć kalebasy domowe!... — mruknął straszny człowiek i zniknął w krzakach nadbrzeżnych.
Starcy naradzali się krótko i po chwili czaili się już w zaroślach, obróciwszy twarze w stronę ścieżki, biegnącej do wioski.
Gdy pierwsze blaski słońca upadły na szczyty dalekich pagórków, na brzegu zjawiła się młoda, bo zaledwie trzynaście wiosen licząca dziewczynka, córka wójta; szła, ostrożnie stąpając po okrągłych, ruchomych kamieniach, niosąc na głowie siedem dużych mis.
Doszła do miejsca, gdzie była woda i, postawiwszy na ziemi misy, zrzuciła płachtę, pozostając naga, do wiotkiej liany podobna — do liany, na której nagle wybujały dwa dojrzałe, pełne soków owoce.
Po chwili otoczył ją tłum starców. Rozległ się plusk padającego do wody ciała, przeraźliwy, drgający śmiertelnym lękiem krzyk, tupot nóg rozbiegających się ludzi, łoskot toczących się kamieni, nowy plusk i nowy,