Pająki, stonogi, skolopendry, chrabąszcze, ćmy i jaszczurki wydawały te niejasne dźwięki, budzące niepokój. Lecz i pod ziemią wrzała praca, kipiało życie, pełne szmerów i ech. To termity i mrówki drążyły ziemię i drzewo, rozrywały piasek, wlokły drobne kamienie i znosiły do swoich podziemnych kryjówek resztki owoców i ciał martwych istot.
Przepojona ciszą i bezwładem wielkiego znużenia i wyczerpania noc afrykańska wchłaniała w siebie drgające smugi martwego blasku księżycowego i wszystkie odgłosy bujnego, przesiąkniętego walką i przelewem krwi życia największych i najdrobniejszych zwierząt — od hipopotama i lamparta do drobnej gryzącej muszki i przezroczystej, czerwonej mrówki...
W godzinę po wschodzie słońca byliśmy już w drodze. Z pól arachidów, kukurydzy, prosa i bobu zmykały na widok naszej karawany stada małp, zrywały się kuropatwy, dropie i perliczki; parę razy spłoszyliśmy piękne żórawie ukoronowane,[1] wymownie świadczące o bliskości rzeki.
Z krzaków zerwał się siedzący tuż przy drodze turako, nazywany przez murzynów z porodu bardzo charakterystycznego krzyku imieniem „koko“ (Corythaeolus cristatus). Ptak dosięgał rozmiarów dużej kuropatwy, połyskiwał w słońcu wspaniałemi niebieskiemi, granatowemi i żółto-zielonemi piórami na grzbiecie, szyi i piersi oraz czerwonemi nogami. Skrzydła i ogon strojnego ptaka zdobiły czarne, niebieskie i zielone pasy. Zblizka widziałem go na sawannie Wybrzeża Kości Słoniowej, chociaż krzyk jego słyszałem często w różnych miejscowościach podzwrotnikowej Afryki.
Pewnego wieczoru ujrzeliśmy w oddali linję drogi żelaznej i zabudowania stacji Bissikrima. Czarny sierżant wskazał nam dom mieszkalny, gdzie mogliśmy przenocować i przepakować nasze bagaże, zastosowując je do warunków transportu kolejowego.
- ↑ Balearica pavonina.