Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/228

Ta strona została przepisana.

Zaczęliśmy się rozlokowywać, gdy nagle wpadła moja żona i zawołała:
— Patrzcie, co się dzieje na werandzie!
Wybiegliśmy z pokoju, lecz byliśmy zmuszeni natychmiast się cofnąć. Zaatakowały nas setki złośliwie brzęczących pszczół. Okazało się, że na werandzie stała szafa, w której pszczoły urządziły sobie ul. Dom, zajęty przez nas, oddawna był opuszczony, i w szafie, przez nikogo nie płoszone, wygodnie ulokowały się pszczoły. Nie wychodziliśmy na werandę, pszczoły też nie zaglądały do wnętrza domu. Jednak po pewnym czasie kilka z nich wleciało do pokoju, zbadało sytuację, obwąchało nas i nasze rzeczy i odleciało. Od tej chwili mogliśmy już spokojnie przechodzić przez werandę. Pszczoły zrozumiały, że nie będziemy im w niczem przeszkadzali, i już nie atakowały, jak przedtem, usiłując odpędzić nas od bezprawnie zagarniętej przez siebie francuskiej szafy, której z pewnością nigdy się nie śniło, że się stanie ulem pszczół afrykańskich.
W kilka miesięcy później mieliśmy także wypadek z pszczołami, chociaż okoliczności były inne. W Bissikrima my odegraliśmy rolę najeźdźców i intruzów, a w Uagadugu[1] pszczoły dokonały bezczelnego najścia na nasz dom.

Pewnego razu, podczas obiadu, wleciało do pokoju kilka pszczół, pokręciło się, zajrzało do kredensu, gdzie, na nieszczęście, stał słoik z miodem, i odleciało pozornie spokojnie. W pół godziny później przybył cały rój i zaczął z groźnem buczeniem latać po lokalu, chwilami objawiając zamiar bezpośredniego zaatakowania znajdujących się przy stole ludzi. Uzbroiwszy się w serwety i ręczniki rozpoczęliśmy rozpaczliwą walkę z najeźdźcami i udało się nam zmusić ich do ucieczki.

  1. Stolica kolonji Wysokiej Wolty.