z p. Cainuset, inżynierem kolejowym, uzbroiwszy się w lampki acetylenowe, wyruszyli na nocne polowanie. Powrócili późno, lecz przynieśli serwala[1] i parę antylop, a widzieli na kamieniach, wystających z rzeki Tinkisso, pałające ślepie dużego krokodyla.
Inżynier Camuset był nader malowniczym typem. Mały, krępy, o rumianej twarzy i energicznych, wesołych oczach, mógł służyć za wzór siły, zdrowia i równowagi duchowej. Wygląd jego zewnętrzny stanowczo zaprzeczał ogólnie panującemu zdaniu, że biały człowiek nie może długo pozostawać w kolonjach bezkarnie. P. Camuset spędził już kilkanaście lat w Gwinei, nie porzucając kraju, i czuł się wyśmienicie.
Jednak przez cały czas podróży spotkałem zaledwie dwa takie typy; uważam je za rodzaj mitologicznych salamander, które podobno wybornie się czują nawet w ogniu.
Nasz nowy znajomy słynął jako znakomity myśliwy, postrach bawołów, lampartów i dużych antylop; na podwórzu swego domku wychowywał w klatce młodego lamparta, zgrabnego w kształtach, a dzikiego i nieufnego. Gdy mały drapieżnik patrzył mi w oczy swemi okrągłemi, zielonemi ślepiami, zdawało mi się, że chce powiedzieć, ocierając się o pręty klatki:
— To tylko chwilowe... Jeszcze trochę, i — rozwalę to pudło, dam nura do dżungli, a wtedy — spotkamy się!...
Pan Camuset jest znawcą miejscowej fauny i już dużo okazów wysłał do zwierzyńców francuskich. Dowodził mi, że lamparty[2] zachodniej Afryki spotyka się w dwóch odmianach: zwykłej, o jasnem, szaro-żółtem zabarwieniu i czarnych plamach na skórze, oraz o bardziej brunatnem futrze i nieco innym rysunku centek.