Mały, uwięziony lamparcik należał do tej drugiej odmiany, odznaczającej się szczególną drapieżnością i niepohamowanym temperamentem.
Nazajutrz, odprowadzani przez gościnnego p. Camuset, wsiedliśmy do pociągu i przed zachodem słońca byliśmy w jednem z największych miast Gwinei Kurussie. Na dworcu spotkał nas miejscowy komendant, hrabia Henryk de Cousin de Lavalliere z urzędnikami.
Komendant oświadczył nam, że rodzina de Lavallier’ów była spokrewniona z królem Janem Sobieskim. Nie mogłem zrozumieć z objaśnień hrabiego, w jaki sposób miało się wytworzyć to pokrewieństwo, chociaż bardzo stanowczo obstawał przy tem. Był to stary urzędnik kolonjalny, noszący na sobie wszystkie ślady długiego pobytu w Afryce, gdzie nabył nawyknień, które niezawodnie postawiły go poza granicami możliwości istnienia w warunkach życia europejskiego. Bardzo silne wywarł na mnie wrażenie ten rasowy, oczytany, dowcipny, dobrze wychowany człowiek, zatruty do ostatniej kropli krwi, do ostatniego nerwu gorącym jadem zwrotnika.
Być może jednak, że to smutne wspomnienie o p. Lavalliere spotęgowały inne wrażenia. Oczekiwało nas bowiem w Kurussie sporo listów, a śród nich jeden z tragiczną wiadomością o zgonie dwu mocarzy polskiej literatury — Stefana Żeromskiego i Władysława Reymonta. Była to wieść tak straszna, że zabiła w nas na kilka dni radość wchłaniania coraz to nowych i bardziej silnych wrażeń.
Zapoznaliśmy się z dużą osadą handlową i tubylczą, ciągnącą się wzdłuż plantu kolejowego aż do mostu nad Nigrem. Liczne sklepy, obszerny bazar, kilka dróg, prowadzących z Kurussy do obwodów Sigiri, Kissidugu i Farana, potężny Niger i droga żelazna[1]
- ↑ Droga żelazna prowadzi z Konakry przez Kurussę do Kankanu. Od tego miasta idą drogi samochodowe do Sudanu, Liberji i na Wybrzeże Kości Słoniowej.