Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

Razem z żoną obeszli cały budynek. Nie był on duży, lecz wygodny i dobrze zacieniony.
Pani Lucie natychmiast zaczęła urządzać nowe gniazdo z tą miłością, która jest cechą miękkich, lecz skrycie czynnych natur. Najwięcej czasu zabrała jej uporczywa walka z gnieżdżącemi się pod kredensem termitami i z olbrzymiemi, do krabów podobnemi pająkami. Noc, spędzona pod muślinową siatką, zwisającą z sufitu nad łóżkiem, przeszła spokojnie.
Nazajutrz rozpoczęło się normalne życie białych ludzi i płynąć zaczęło powolnie, jednostajnie, bez wrażeń, bez smutku i radości aż do dnia, gdy po roku pobytu w Jukunkunie do biura pana Richard wbiegła czarna służebnica Melita i zatrzymała się przy progu.
Pan Richard spojrzał na nią. Tyle razy widział tę półnagą, zawsze tajemniczą, czarną, jak agat, zgrabną jak karjatyda, lub jak murzynka-niewolnica z obrazów, przedstawiających życie Rzymu i Egiptu, lecz teraz dojrzał w jej czarnych bez źrenic oczach coś niezwykłego. Była w nich tryumfująca radość, chociaż usta jak gdyby kurczyły się do płaczu.
— Co się stało, Melito? — zapytał administrator.
— O! o! o! — jęczeć zaczęła murzynka. — Pani, nasza dobra pani umarła... o! o! o!
Pan Richard odtrącił dziewczynę i wpadł do pokoju żony. Krzyknął przerażony, ujrzawszy Lucie, bladą i nieruchomą, na wznak leżącą na podłodze. Ukląkł i schylił się nad nią. Wkrótce zrozumiał, że było to zemdlenie. Udało mu się powrócić żonę do przytomności i przenieść na łóżko.
Lucie była bardzo słaba i długo nie mogła mówić. Nareszcie odezwała się:
— Co to może być, Ludwiku? Poczułam nagłą niemoc, zakręciło mi się w głowie, upadłam...
— Nie wiem! — szepnął mąż. — Musimy czekać na inne objawy...