Śledziliśmy, jak łowcy wyciągali sieci i wyrzucali na brzeg stosy miotających się ryb, jak porywały je sępy, jastrzębie i odważny orzeł-rybak. Na przeciwległym brzegu łach przechadzały się, w oczekiwaniu swej kolei, — żórawie, marabuty,[1] czaple, spatule,[2] pelikany i ogromny bocian senegalski o czerwonym z czarną pręgą dzióbie.[3]
W labiryncie pomiędzy wyspami żerowały stada małych dzikich kaczek,[4] gęsi czarnych i gambijskich[5] o karminowych głowach i groźnych ostrogach na skrzydłach.
Tuż nad wodą biegały różne brodźce — od małego bekasika do dużych okazów o biało-czarnem opierzeniu, o żółtych, zwisających od dzioba, miękkich narościach i ostrogach na zgięciu skrzydeł.
Polowaliśmy na ptactwo, takie niepłochliwe, a takie mocne, że się go prawie nie imał śrót naszych dubeltówek. Polowaliśmy dla zbiorów naszych na siedzące na drzewach i krzakach kormorany i szare czaple, na barwne bąki i ibisy, zastygłe tuż nad wodą. Zdobywaliśmy raz po raz kuropatwy i perliczki, wybiegające z dżungli na brzeg rzeki. Widzieliśmy różne zwierzęta podczas wodopoju — szakale, hieny, mangusty, dzikie koty i antylopy, lecz z łodzi, będącej w ruchu, i to na wartkiej rzece, trudno strzelać, tem bardziej, że mieszkańcy brussy zdaleka już węszyli nas i znikali w chaszczach nadbrzeżnych.
Na błotnistych brzegach wysepek lub na kamieniach, przegradzających bieg rzeki, wdzieliśmy nieraz krokodyle „bama“; posiadają one w swojem imieniu święty pierwiastek „ma“, oznakę ryby, fetysz dźwiękowy, przyniesiony przez dalekich przodków szczepu