Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/245

Ta strona została przepisana.

Ile przygnębiającego, a budzącego bujną wyobraźnię lęku odczuwali pierwotni rybacy przed opancerzonemi, zuchwałemi i potężnemi „bama“!
Widziałem piękne ciała rybaków, miotających się w trwożnym śnie i rozdzierających nocną ciszę swoich ubogich schronisk przeraźliwym krzykiem sennej mary:
— Bama! Bama!
W pierwotnej wyobraźni rybaka mknęły korowody nocnych zjaw, podczas gdy w jego wzburzonym umyśle kołowały bez związku w wirze postaci i wypadków: harpun, miotany w ryby, czarne, śmigające na głębinie ciało „ma“[1] i nagle tuż obok, w tajemniczo krótkiem mgnieniu oka zjawiająca się postać zmarłego dziada, a po nim — za chwilę grzebieniasty ogon i zębata paszcza „bama“.
Na Nigrze zrozumiałem chwilę narodzin totemów i rodzinne, tragiczne więzy pomiędzy przodkiem, noszącym święty znak chetyckiej bogini ryby — Ma, a „ma“ — lamantynem, „bama“ — krokodylem i „mali“ — hipopotamem, — bo były to postacie, nawiedzające i przerażające pierwotnego Malinké, pogrążonego w trwożnym śnie po znojnym, w ciężkiej pracy i niebezpieczeństwie spędzonym dniu.
Zrozumiałem, dlaczego inni rybacy Torodo i Sarakolle nazywają ukoronowanego żórawia imieniem, zawierającem świętą sylabę — „ma“. Ten żóraw „koma“ był ich sojusznikiem, gdyż przenikliwym krzykiem i nagłą ucieczką swoją przestrzegał tubylca przed zbliżaniem się świętego, otoczonego postrachem „bama“.

Siedząc przed domkiem na dziobie łodzi, słuchając cichej gwary murzyńskiej lub nuconej półgłosem pieśni, kołysany pluskiem drągów bambusowych, miarowo opuszczanych do wody rękami czarnych majtków, mylałem o różnych sprawach, na pozór drobnych, a zagadkowych.

  1. Lamantyn (Manatus.)