Naprzykład, dlaczego Malinké używają na amulety biało-fioletowych, magicznych muszelek „kori“,[1] i dlaczego te same muszelki noszą na kapeluszach nasi tatrzańscy górale? Ani Malinké, ani nasi górale nie mają tych muszli w swoim kraju, lecz kupcy sprowadzają je dla nich z oceanu Indyjskiego...
Dlaczego niektórzy myśliwi, polujący na słonie, noszą hełmy ze znakiem azjatycko-indyjskiej „swastyki“ i dlaczego nasi górale mają ten obcy dla nich emblemat na domach i na ciupagach?
Jakieś ludy, rozumiejące znaczenie „kori“ i swastyki, wyszedłszy z głębin Azji, rozprószyły się po kuli ziemskiej, roznosząc swoje przesądy, znaki mistyczne i swoją krew. W Tatrach mógł je pozostawić po sobie Atylla — bicz Boży, w Afryce ci sami przybysze, którzy przynieśli z sobą święty znak bogini-ryby. A jeżeli odbyło się to w ten sposób, to czyż nie istnieją zadzierzgnięte od wieków i wieków więzy rodzinne pomiędzy północą Starego Świata, a jego południem?
W te piękne wieczory na Nigrze, gdy palące słońce już tonąć zaczynało w złocistych i różowych mgłach zachodu, a turkusowe i szmaragdowe niebo powolnie wchłaniało w siebie szkarłat rubinów tonącej za horyzontem płomiennej planety; gdy tuż nad wodą sunęły, niby eskardry jednopłatowców, hufce srebrzysto-białych czapli,[2] miarowo i spokojnie tnących silnemi skrzydłami już uśpione powietrze; gdy się rozlegał głośny plusk dużych ryb, igrających z ostatniemi błyskami słońca na migotliwych falach, i leniwe okrzyki znużonych skwarem ptaków — chciało się wierzyć, że wszyscy ludzie są braćmi i że to braterstwo odczują sercem i duszą, a w szmerze krążącej w żyłach krwi dosłyszą kiedyś upragnione, wymarzone przez miljony pokoleń słowa: „niech się stanie pokój na ziemi!“...