Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/253

Ta strona została przepisana.

na potężną pierś i atletyczne bary majtka, lecz jeszcze dzielnie się trzymający, gdyż tkanina była mocna, niegdyś, zapewne, droga.
Na pierwszy rzut oka nic nic mówiło o losach żakietu. Zwyczajny, dymisjonowany, bezdomny starowina, szukający przytułku chociażby na murzyńskim grzbiecie...
Odchyliłem kołnierz i od strony wewnętrznej znalazłem na jedwabnej tasiemce półwytarte już złote litery. Chciałem poznać imię krawca, aby domyśleć się pochodzenia rzeczy.
Przeczytałem: „Mandl, Moskwa“.
Była to znana firma, mająca swoje filje niemal we wszystkich większych miastach Rosji.
Budząca niepokój ciekawość owładnęła mną. Szukałem dalej. Odchyliłem podszewkę wewnętrznych kieszeni. W jednej z nich znalazłem niegdyś białe, obecnie bardzo brudne pasemko tkaniny, a na niem atramentem napisane nazwisko pierwszego właściciela żakietu.
Z trudem odczytałem rosyjski napis: „Doktor Sergjusz Mikołajewicz Kononow“.
Niezawodnie, żakiet przybył tu z Rosji, z kraju niebywałej tragedji dziejowej, szalejącej na olbrzymiej przestrzeni luźnie skleconego przez zaborcze rządy imperjum, do którego usiłowano przemocą lub podstępem wcielić obrońcę chrześcijańskiego zachodu od wschodniej dziczy — Polaka, dzikiego, pierwotnego rybaka — Ostjaka, miłującego ponad wszystko wolność Gruzina i kierowanego przez szamanów koczownika Oroczona, pastucha — Burjata i potomka Złotej Hordy — Kirgiza, wyznawcę Buddy — Kałmuka i przechowującego tradycje Kalewali — Finna północnego Uralu.
Pochłonięty swemi myślami i nie zwracając uwagi na zdumienie i zakłopotanie murzyna, uważnie oglądałem tajemniczy żakiet. Czarny właściciel jego obawiał się, prawdopodobnie, że chcę go pozbawić tak pięknej rzeczy, wzbudzającej ku niemu szacunek rodaków.