wodzów rewolucyjnych, gubiących armję, nareszcie opuścił pułk i powrócił do Moskwy. Jeszcze w drodze, rozmyślając nad minionym okresem czasu, doktor zdawał sobie sprawę z tego, że już nie odczuwa młodzieńczej radości i podniecenia, że przeżycia osobiste, widok cierpień i nędzy ludzkiej, tysiączne wypadki śmierci, porywającej w jego oczach poszarpanych w strzępy żołnierzy, zniechęcenie i rozgoryczenie zgasiły w nim promień słońca — towarzysza młodych serc i młodych dusz.
Cieszył się, że ujrzy kochaną dziewczynę, lecz jednocześnie czuł, że, gdyby niespodziewanie zatrzymał się w drodze — nie rozpaczałby, nie biłby głową o mur, jak z pewnością czyniłby to przed czterema laty...
Nie wiedział Kononow, że życie wycisnęło swój ślad i na przyszłej towarzyszce jego życia. Pozostawiona samej sobie, panna Marja Kriwcowa przeżyła już chwile zwątpienia, wahań, pewnego żalu do siebie i rodziców o to, że była już związana z Kononowem, porobiła dużo spostrzeżeń, porównywała swego narzeczonego z innymi mężczyznami, bardziej barwnymi i ambitnymi, chociaż, być może, mniej wartościowymi i czystymi od skromnego lekarza pułkowego.
Spotkali się ze sobą serdecznie, lecz o ileż zimniej, niż wtedy, gdy on, zajęty w klinice lub na egzaminach, nie zjawiał się przez dwa dni! A przecież minęły już cztery długie, straszliwe lata!...
Jednak powoli przywiązanie i zaufanie powróciły, a z niemi razem odżywać zaczęła dawna miłość. Znowu zakwitła nadzieja w sercu Kononowa, a promyk słoneczny zaczął częściej zaglądać do duszy...
Znowu wszystko stało się takie jasne i proste, zrozumiałe i niestraszne.
Szybko zbliżał się termin ślubu, więc doktor zamówił dla siebie w dużym sklepie Mandla frak — na uroczystość weselną i bardzo dobry żakiet wizytowy.
Młody był doktor Kononow! Wiedziałem o tem dobrze oglądając ubranie, które niegdyś do niego należało.
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/256
Ta strona została przepisana.