Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

Złotowłosa Lucie umierała dlatego, że żyć tu, w Jukunkunie, nie mogła, gdyż słońce i skwarne powietrze wypiło prawie całą jej krew, a resztki jej zatruły swym jadem moskity, bąki, pająki i nikomu nieznane drobne żyjątka, gnieżdżące się w pokarmie i wodzie.
Komendant miotał się i szalał z rozpaczy i bólu, a nikomu nie mógł się zwierzyć ze swych obaw, z nikim się poradzić, bo dwa tygodnie straszliwej drogi oddzielały go od miejsca pobytu najbliższego lekarza. Murzyn tłumacz i czarna Melita milczeli i pytająco spoglądali na komendanta, wczytującego się bez końca w pożółkłe, pachnące wilgocią karty poradnika lekarskiego lub przez całe noce siedzącego przy łożu chorej kobiety i wpatrującego się w jej coraz bardziej blednącą twarz.
Pewnego razu pan Richard zawołał tłumacza i, podając mu kopertę, rzekł:
— Natychmiast posłać gońca do Kumbji po lekarza! Niech pędzi biegiem!
Rozkaz wykonano natychmiast.
Nazajutrz po odejściu gońca komendant usłyszał ruch w pokoju żony. Wszedł i ujrzał chorą, która jednostajnym ruchem podnosiła słabnące ręce do oczu i posuwała je niżej aż do piersi, niby zdejmując z siebie coś niewidzialnego i przykrego, gdyż wargi marszczyła i mocniej zaciskała powieki.
— Co ci jest, Lucie? — spytał Richard, schylając się nad boleśnie wykrzywioną twarzą chorej.
Lucie zrobiła wysiłek, chcąc otworzyć oczy lub coś powiedzieć, lecz był to już ostatni wysiłek w jej życiu. Drgnęła tylko, ręce znieruchomiały i odrazu zesztywniały blade, żółte palce. Żona białego człowieka umarła.
Komendant jak gdyby tego nie rozumiał. Melita niespostrzeżenie wślizgnęła się do sypialni, ujrzała pana Richard, z uśmiechem głaszczącego nieruchomą twarz żony. Murzynka odrazu spostrzegła żółte cienie, czające się koło zapadłych oczu i w głębokich zmarszcz-