Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

Po pięciu dniach trafiliśmy z naszemi łodziami do najniebezpieczniejszej części Nigru. Całe łożysko rzeki było na kilka kilometrów przegrodzone kamieniami. Niger płynął szalonym pędem, tworząc wiry, obracające w kółko nasze ciężkie szalandy mimo potężnych wysiłków majtków. Spotkaliśmy w tem miejscu kilka pirog tubylczych z towarami, porwanych przez prąd.
Skaliste, najeżone rafami łożysko ciągnęło się z nieznacznemi przerwami aż do Bamako, gdzie cały Niger był przegrodzony murem wysoko ponad wodę wystających skał. Rzeka przebiła w nich trzy wąskie szczeliny i, tworząc wodospady i wściekłe wiry, mknęła dalej na wschód. Z powodu tych skał statki nawet w okresie wysokiej wody dochodzą tylko do Bamako.
Zdaleka ujrzeliśmy Bamako, stolicę Sudanu. Samo miasto kryło się jeszcze za drzewami, gdy spostrzegliśmy już potężne maszty telegrafu bez drutu, a nad niemi masyw góry Kuluba z pałacem gubernatora kolonji na szczycie.
W pół godziny dopiero wynurzyło się Bamako z poza drzew. Zjawiły się naprzód niskie zabudowania portu, stateczki, stojące w oczekiwaniu dużej wody na kotwicach lub na brzegu, gdzie je naprawiano i malowano, później składy firm handlowych i całe morze drobnych domków tubylczych i europejskich.
Wkrótce przybiliśmy do brzegu. Skierowałem się do miasta, aby przedstawić się gubernatorowi i znaleźć dla nas wszystkich przytułek.
Było to tembardziej niezbędne, że byliśmy zmęczeni długą drogą wodną bez ruchu, a moja biedaczka żona, nielitościwie pogryziona przez moskity w Kurussie i na Nigrze, miała już oznaki malarji.
Gubernator, p. Terrasson de Fougeres, przyjął mnie bardzo uprzejmie, i w godzinę po wizycie u niego już rozlokowaliśmy się w przytulnym domku na szczycie Kuluba.