Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze! dobrze! — mówił komendant, przerażeniem napełniając dusze tłumacza i służebnicy. — Dobrze! Uczynię jak chcesz, tylko nie porzucaj mnie i przychodź codzień, wtedy gdy skwar jest mniejszy — przed wschodem i po zachodzie słońca! Wtedy wszystko będzie dobrze... Wszystko będzie po dawnemu... Dobrze! dobrze! Idę już...!
Komendant podniósł się i, spostrzegłszy tłumacza, zapytał:
— Powiedz, gdzie tu macie narzędzia ciesielskie?
— W magazynie, skrzynia N. 6, — odpowiedział zdumiony i wciąż jeszcze przerażony murzyn.
— Zaprowadź mnie! — rozkazał komendant.
W magazynie wybrał piłę, hebel, świder, młotek, kilka dużych gwoździ i polecił tłumaczowi przynieść desek.
Pan Richard wziął do ciężkiej, nieznanej mu w Orleanie pracy. Musiał zrobić trumnę dla żony. Pracował przez całą noc, pokaleczył sobie ręce, pot ściekał mu z czoła, lecz nad ranem nieforemne, koszlawe pudło było już wykończone zupełnie. Pozostawało jeszcze kilka czynności dodatkowych. Atramentem namalował na wieku duży krzyż, a na wąskim końcu trumny wypisał starannie imię i nazwisko zmarłej, rok urodzenia i zgonu; zieloną bibułą upiększył zrąb pudła, nałożył grubą warstwę suchej trawy, przykrył ją czystem prześcieradłem i umieścił małą poduszkę,
Skończywszy z trumną, rzekł do Melity:
— Pani nasza była dobra dla tubylców, Melito? Nieprawdaż?
— O tak, panie! — odparła drżąca ze strachu murzynka.
— To dobrze, że tak mówisz, Melito! — uśmiechnął się pan Richard. — Chcę więc cię o coś poprosić! Idź do dżungli, narwij dużo świeżych, zielonych liści „karite“, pościnaj wszystkie róże w ogrodzie i zrób dużo, dużo wieńców dla pani. Pani lubi kwiaty, bardzo lubi!...