Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

rując się ku wyjściu; powolnym krokiem zszedł ze schodów i poniósł zwłoki ku rozłożystym akacjom i ciemno-zielonym mangowym drzewom.
Długo mozolił się pan Richard z opuszczeniem trumny do wykopanego dołu. Obmyślił w tym celu cały plan manipulowania sznurami, a w chwili, gdy Jukunkun i okoliczna dżungla pławić się zaczęły w powodzi słonecznej, Richard zaczął wrzucać róże do dołu, pokrywając niemi trumnę, a później bez żadnego wzruszenia zasypał mogiłę, przystroił ją wieńcami i postawił mały, biały krzyż. Gdy wykonywał te smutne czynności, ani razu nie błysnęła mu myśl, że przecież nazawsze ukrył w ziemi to, co stanowiło widzialną istotę ukochanej kobiety. Myśl jego i jego zmysły, nowe i nieodczuwane w codziennem życiu, działały w tym okresie w innej, niedostępnej sferze.
Uśmiechnięty i spokojny wracał do domu.
Na werandzie, tuż przy wejściu do wnętrza domu, spostrzegł Melitę. Zatrzymał się na chwilę i wzrok jego spoczął na murzynce.
Uczynił to bezwiednie, bo nigdy taką nie widział tej zwinnej, karnej i sprytnej dziewczyny.
Siedziała zupełnie naga, a słońce lśniło się i z jakąś namiętnością szalało na spiżowem, namaszczonem olejem młodem ciele, zaglądało, wciskało się wszędzie, gdzie ukrywał się cień, niby chciało zrzucić zasłonę z tajemnicy tego pięknego ciała. Melita siedziała nieruchoma, jak piękny posążek agatowego fetysza „gri-gri“: ręce miała złożone na kolanach podchylonych nóg; strzeliste piersi, podobne do dojrzałego owocu, gotowego pęknąć pod naciskiem dojrzałych soków, namiętnie i bezczelnie wołały i groziły; z pod wpół-opuszczonych powiek, ubarwionych na niebiesko, patrzały wołająco czarne, zamglone oczy; usta, rozchylone i roziskrzone henną, ukazywały szereg lśniących zębów drapieżnej kotki...