Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/32

Ta strona została skorygowana.

nią, płakał, lub też naradzał się z nią, zwierzał się jej i nawet śmiał się wesoło, jak dziecko rozbawione.
W miesiąc po śmierci pani Lucie przybył lekarz. Nie zdziwił się wcale, że chora umarła, bo, jak się wyraził:
— Szympansice i murzynki umierają w Europie, białe kobiety czynią to samo w Afryce...
Zapaliwszy fajkę, lekarz rozparł się w fotelu i zaczął cedzić przez zęby:
— Jestem głodny... Czy pan ma dobrą kuchnię?... To jedyna tu pociecha... A wino mamy? To dobrze, to wyśmienicie! A koniak? I koniak i whisky?! Ależ to będzie lukulusowa uczta! No, a jak sam pan komendant się czuje?
Richard opowiedział mu, że nie sypia po nocach, a w dzień chodzi, jak nieprzytomny. Opowiedział o swoich rozmowach z żoną, wygłaszając nawet własny pogląd na zjawiska tego rodzaju.
— Jest to, doktorze, forma telepatycznej wizji, powiem więcej — materjalizacja telepatycznego wpływu... Powstaje to wyłącznie z wielkiej tęsknoty i z wielkiego wysiłku ludzkiego...
— Wysiłku? — powtórzył lekarz. — Wysiłku w jakim kierunku?
— W kierunku powstrzymania się od samobójstwa, doktorze! — spokojnym głosem odpowiedział komendant.
Doktor pomyślał przez chwilę i mruknął:
— Doprawdy — to nie takie głupie... Lecz... przepraszam pana... co właściwie wstrzymuje pana od samobójstwa?
Komendant opuścił głowę i oczy, zaszły mu łzami.
— Ona tego nie chce i ja też, bo wtedy my już nigdy się nie połączymy! — szepnął, niby powierzając tajemnicę.
— Dlaczego nigdy, jeżeli pan uważa, że w innymi wypadku połączenie się jest możliwe? — dopytywał zaciekawiony doktor.