Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

Nagle śpiący pan Richard drgnął, usłyszawszy brzęk stłuczonego szkła.
Uniósł ciężką głowę i zapytał:
— Co tam takiego, u djabła?
— Przepraszam, przepraszam dobrego pana! Niech dobry pan każe ukarać Melitę! Melita, niegodna dziewczyna, stłukła panu lustro i dwa flakony na tualecie! Melita zła! Melita powinna być ukarana!
— Idź już, idź! — rzekł Richard i znowu usnął. W taki to dziwny sposób znikła tak szybko pamięć o żonie, wielka tęsknota, wielki wysiłek ludzki i iskierka płomienna wszechświata, gorejąca w duszy pana Richarda.
Pozostały wina, koniaki, likiery, cygara, czasem opium lub haszysz w te dni, gdy powracały jakieś niestłumione jeszcze mroczne myśli. Na pierwszem miejscu pozostawała Melita, zawsze pokornie namiętna, zawsze potulnie żądna, wypijająca przez noc, jak Meduza, do ostatniej kropli gorącą krew i płomienne, wzburzone myśli, odchodząca nad ranem, z obojętnem spojrzeniem na bezwładne, wyczerpane, pijane od wina i szału ciało swego pana i kochanka. I tak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. Po tej Melicie przyszły inne, bo te czarne agatowe kwiaty więdły szybko, a zmieniać je na inne można z taką łatwością, z jaką się zmienia konie lub psy.
Jednak czarne kochanki dokonały swego dzieła. Pan Richard, który po kilku latach w afrykańskiej hierarchji urzędniczej posunął się wysoko, stał się wiecznym kolonistą. W pewnych wypadkach urzędnicy tego typu, teraz już wymierającego, byli niezbędni i dla celów kolonjalnych pożyteczni, naogół jednak był to pierwiastek, najbardziej szkodliwy i niebezpieczny dla wpływu i aureoli białej rasy w Afryce, ponieważ otaczała ich nienawiść i milcząca pogarda tubylców; bogaci królikowie murzyńscy i kupcy syryjscy podarunkami, pochlebstwem i pieniądzmi kierowali ich działalnością i w ten sposób wal-