Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

ścia doczesnego zabarwiają się one na kolor morza, na barwę głębokowodnych roślin, aby czyhać na zdobycz w zasadzce; przybierają radosne, słoneczne, do tęczy lub do kwiatów podobne odcienie, aby podstępnie zwabić swoją urodą ofiarę, zatruć ją, odurzyć, zabić; w nocnym mroku zapalają się błędnemi, mamiącemi ognikami i szerzą zniszczenie...
Lecz „Kilstroom“ płynie po tej powierzchni, ruchomej i zdradliwej, a ukrywającej w sobie krwawą, nieustającą walkę.
Pewnej nocy, zdaleka, długo nam przyświecała latarnia morska na Capo Blanco, a kapitan Soeters twierdził, że widzimy ją z odległości 56 mil morskich. Zwykle latarnie morskie są widzialne na odległość do 18 mil, lecz wskutek fata-morgany latarnia z Capo Blanco rzuca swoje promienie na znacznie większą odległość. Istotnie, płyniemy w świetle tej latarni całą prawie noc, aż do chwili, gdy marynarze holenderscy wskazali nam bijące w dalekie skały olbrzymie bałwany, wściekle wylatujące w powietrze, niby białe, walczące widma.
— Tragiczne to miejsce! — rzekł kapitan Soeters. — Tu niegdyś zginęła fregata francuska „Meduza“, rozbita podczas burzy na rafach. Załoga usiłowała się ratować, lecz pożarły ją rekiny... Ponura to karta dziejów morskiej żeglugi!
Jak gdyby potwierdzając te słowa, przy lewej burcie statku wynurzył trójkątną płetwę duży rekin i długo płynął obok...
Zwrotnik Raka przemówił do nas nagle. Tchnął swym gorącym oddechem, na nowo wzburzył ocean i, niby pendzlem malarskim, powlókł niebo delikatnemi, różowemi, seledynowemi, turkusowemi, szmaragdowemi i pomarańczowemi tonami — w godzinę zachodu słońca, a w chwilę później — zarzucił czarną, nocną zasłonę z połyskującemi na niej gwiazdami, z płomienną Wenus tuż nad „fokmasztem“ okrętu.
Dziesiątego dnia przepływaliśmy w pobliżu żółtoczerwonych brzegów Afryki, najeżonych poszarpanemi