trzący dalej, niż na odległość dnia dzisiejszego, z uporem powtarzają stereotypowy frazes, że „barwni ludzie nie chcą mieć u siebie ani złych, ani dobrych białych kolonizatorów.“
Naturalnie, że kolonizowany kraj spoziera na kolonizatorów okiem nieprzychylnem. Lecz co powiedzieliby ci obrońcy barwnych ludów, gdyby sami znaleźli się w kraju, chociażby w swoim własnym, nawiedzonym i dziesiątkowanym przez dżumę lub trąd, bez możliwości i środków walki z temi epidemjami? Czyżby nie żądali pomocy od innych, bardziej zasobnych i zdolnych do walki narodów? Czyżby nie przeklinali ich w wypadku odmowy tak niezbędnej pomocy?
A czyż ciemnota, dziecinny stan umysłu i bezbronność niektórych barwnych ludów wobec klęski głodu, kataklizmów, chorób, bezprawia i przelewu krwi nie jest epidemją?
Czyż one nie wymagają pomocy tych ludów, które już przeżyły te klęski i zwalczać je umieją?
Że człowiek ciemny nie lubi człowieka oświeconego, przychodzącego doń nawet z najszlachetniejszymi zamiarami, to zjawisko pospolite.
Pamiętam okres grasowania cholery w Rosji nadwołżańskiej. Tam nawet, gdzie wznosiły się kościoły chrześcijańskie, gdzie istniały władze państwowe, ciemne chłopstwo zabijało lekarzy, dezynfekujących zarażone studnie i robiących zastrzyki przeciwko cholerze. W okresie panowania „arcy-postępowych“ komunistów w Rosji, gdy rząd sowiecki rozkazał wszystkich niepiśmiennych przemocą sprowadzać do szkół na naukę, w gubernji Jenisejskiej i Tomskiej chłopi podnieśli bunt i zabili kilku nauczycieli, gdyż ci szerzyli „czarci wynalazek“ — naukę!
Obskurantyzm śniedniowieczny chciał zgładzić Galileusza i Kolumba, a jednak prawda z biegiem wieków zwyciężyła. Angielscy koloniści wytępili dzikie szczepy czerwonoskórnych Indjan, lecz utworzyli rzeczpospolitą Stanów Zjednoczonych, która wydała Lin-
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/51
Ta strona została skorygowana.