Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

Oprócz tych drzew ulice obramowane są palmami olejnemi, kokosowemi i rafją (Raphia vinifera).
Piękna szosa biegnie wzdłuż całego wybrzeża, zbliża się do zacisznych zatok i prowadzi dalej do małego portu, ukrytego za ścianą podwodnych skał i dającego przytułek drobnym żaglowcom rybackim.
Niemal od wschodu słońca do południa, a później od 4-ej do 7-ej kipi życie w Konakry. Pędzą ulicami małe „fordy“ kupców i plantatorów, z cichym szelestem gumowych kół toczą się eleganckie powoziki „puspus“, ciągnione przez murzynów, turkoczą na szynach wagonetki, zwożące towary z przystani do składów kilku dużych firm handlowych; po sklepach tłumy tybylców, czarni klienci po biurach urzędowych; roi się w bankach; przy chodnikach gwar, krzyki przekupniów ulicznych, żałosny ryk osłów, uginających się pod ciężarem worków z ryżem i skrzyń z bananami.
Od południa do 4-ej miasto wymiera. Europejczycy spożywają obiad w restauracjach lub domach, a później odbywają siestę w zacienionych przewiewnych lokalach; gdy skwar słabnie, znowu wre praca do wieczora, do kąpieli lub prysznicu, poprzedzających obiad. O 10-ej wszystko tu już śpi, przynajmniej tak się może wydawać, bo zapuszczone drewniane żaluzje nie przepuszczają światła lampek elektrycznych.
Życie płynie tu monotonnie i tylko ci, którzy myślą o losach kolonji gwinejskiej lub o rozwoju swoich firm, banków i plantacyj, nie skarżą się na nudy. Pospolity europejski mieszkaniec Konakry, żyjący z dnia na dzień, nudzi się tu straszliwie i pędzi życie ciężkie.
Jedyną rozrywkę jego stanowią dość rzadkie wieczory w miejscowym klubie, gdzie tańczą czasami przy dźwiękach pianina rozklekotanego, rozklejającego się od straszliwej wilgoci powietrza i rozpadającego się na kawałki.
Drobny urzędnik, subjekt firmowy lub bankowy oficjalista, spędzają resztę wolnego czasu w męczącej bezczynności, trapieni w dzień przez upały, a w nocy —