przez zaduch w mieszkaniach o zasłoniętych oknach, o powietrzu, zatrutem wyziewami bujnej, podzwrotnikowej roślinności.
Trzy tygodnie spędziliśmy w stolicy Gwinei. Mogę więc coś o życiu w Konakry powiedzieć. Odrzućmy już cierpienia, spowodowane przez upalne dnie i duszne noce. Dość nie domknąć drewnianych rolek, a pokój w jednej chwili napełni się owadami; wszystkie one, jeżeli nie gryzą, to w każdym razie dokuczają nieznośnie, wciskają się do ust, nosa i oczu, wpadają do napoju i potraw, a że są to najczęściej okazy duże, prawie ogromne, nie sprawia to bynajmniej przyjemności. Z małych owadów — moskity tną boleśnie i grożą zaszczepieniem zarazków malarji; drobne, gryzące muszki są niebezpieczne jako roznosicielki dyzenterji. Ogromne czarne karaluchy, wielkości myszy, śmigają po posadzce i przy okazji wpijają się w ciało człowieka. Na białej ścianie lub suficie co chwila wykwitają, niby jakieś ponure brunatne kwiaty, olbrzymie pająki. Ci nocni bandyci polują na różne owady, lecz nieraz atakują człowieka i zmuszają go do chodzenia przez dwa, trzy dni z opuchniętą nogą; jadowite stonogi, żyjące w Gwinei, są tu w swoim żywiole i prowadzą z pająkami zacięte walki.
W zacienionych kątach pokoju można zauważyć małe kulki szarej pajęczyny.
Podróżnik, widząc to, podnosi z filozoficznym spokojem ramiona i mruczy:
— Ładna służba! Nikt nie odkurza ścian...
Po kilku dniach filozof-podróżnik robi nowe odkrycia, a podejrzenie zakrada się mu do duszy.
Szare kulki pajęczyny posuwają się wzdłuż ściany, powolnie, lecz wytrwale, a wszystkie kierują się ku szafie z ubraniem i bielizną. Biada człowiekowi, jeśli nie zacznie się bronić natychmiast i to — dzielnie! W przeciwnym razie jego garderoba zostanie doszczętnie zniszczona.
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/75
Ta strona została skorygowana.