Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

na odludzie! Częstowano nas wszystkiem, co było w domu, rozpytywano o życiu w Europie gorączkowo, namiętnie, nieraz ze źle ukrywanemi łzami.
Wkrótce zjawiło się dwóch czarnych żołnierzy z załogi więziennej.
Poprzedzani przez nich, zeszliśmy ze skał, gdzie stała latarnia i domek Ridelów, i ujrzeliśmy na wąskiej, błotnistej ścieżce tłum ludzi, trzymających na głowach ramy hamaków. Byli to więźniowie, wyznaczeni dla przeniesienia nas na terytorjum swej przymusowej siedziby.
Żona moja i p. Pourroy zajęli miejsca w hamakach, gdyż dobre trzy kilometry drogi mieliśmy przed sobą, a przejść je musieliśmy w największy skwar.
Ja z moimi pomocnikami szliśmy pieszo, rozglądając się po okolicy.
Spotkaliśmy po drodze pochód wędrownych mrówek, nazywanych przez tubylców „manjan“. Są to najstraszniejsze z mrówek, gdyż wędrują kolumnami, liczącemi miljony tych krwiożerczych istotek, a otoczonemi oddziałami nader silnych i walecznych wojowników. Zastępy „manjan“ atakują wszystko, co spotkają na drodze, — owoce, drobne zwierzątka, ptaki, bydło, a nawet ludzi. Biada temu, kogo opadnie ta horda wojowniczych wędrowców! Po przejściu ich pozostają tylko bielejące kości. Murzyni i europejczycy porzucają osady przed zbliżającą się nawałnicą mrówek, uprowadzają bydło i unoszą ze sobą dobytek. Nieraz nawet ogień nie może zatrzymać sunącego potoku miljonów „manjan“.
Dalej śród gnijących pni palm spostrzegliśmy i złapaliśmy dla swych zbiorów olbrzymią gwinejską stonogę, ciemno-brunatną, długą na 15 do 20 centymetrów. Z pewnością jest to jakiś Julus, ale jaki — nie wiem.
Wąska ścieżka prowadziła przez brussę wyspy, zrzadka wychodząc na nieduże polany, gdzie zwiedziliśmy trzcinowe chatki murzynów. Ognisko pośrodku,