Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

bytu, a — już się zjawia materjał na przestępcę, zbrodniarza.
Przyglądałem się twarzom aresztantów. Większość z nich niczem się nie różniła od setek murzynów, obserwowanych na ulicach i rynkach Dakaru i Konakry; inne zdradzały pewne cechy zwyrodnienia; widziałem kilku idjotów i typowych warjatów, a jeden z nich był ludożercą. Odróżniłem też znanych mi z czasów rosyjskich „szczurów“ więziennych, czyli tych osobników, którzy dobrowolnie trafiają do więzienia, aby wypocząć i odżywić się; są to najpokorniejsi, najbardziej uniżeni i wstrętni aresztanci, którzy dostają zwykle amnestję i wychodzą z więzienia, aby pohasać na wolności i powrócić znowu w chwili, gdy ostateczna nędza zajrzy im w oczy.
— Spokojnym więźniom chętnie dajemy wolność przed terminem — objaśnił p. Pourroy — lecz społeczeństwo murzyńskie nie zawsze chce ich przyjąć z powrotem i żąda od nas wymiaru sprawiedliwości do końca kary. Nieraz zwolniony z więzienia tubylec, przekonawszy się, że kara ta nie jest dla niego ciężka, dopuszcza się nowej zbrodni. Wtedy źle! Po Loos może trafić na galery, do Kaledonji, do Kajenny nawet... no, a wtedy to już — amen!
Śród więźniów na Loos znajdują się bandyci, mordercy — typy nieraz chytre, złośliwe i mściwe; są fanatycy polityczni, wyłącznie muzułmanie, śród nich jakiś fałszywy prorok, chudy, o natchnionej twarzy sekciarza i oczach hypnotyzera.
Ten z nikim nie rozmawiał i na pytania administracji nie odpowiadał, obrzucając białych pogardliwym wzrokiem i zaciskając cienkie wargi.
— U nas można studjować etnografję całej Afryki Zachodniej — żartował inspektor. — Znajdą się tu przedstawiciele niemal wszystkich istniejących szczepów, rozrzuconych od Sahary do Konga.
Pan Pourroy bardzo uprzejmie rozmawiał z więźniami, przyjmując od nich skargi i reklamacje, na cześć