Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

mojej żony zwolnił z pod klucza paru aresztantów, przeprowadzając ich do chat, gdzie ci ludzie pędzili zwykły wiejski tryb życia. Jednym z amnestjowanych w ten sposób był stary wyga, żołnierz, który walczył pod Verdun, posiadający wraz z medalami i ranami mnóstwo nabytych w Europie wad i nawyknień, aż do blagi włącznie.
Naczelnik wystąpił z paradnem śniadaniem w zacienionej altance, stojącej poza murami więzienia. Usługiwało nam przy stole dwu bardzo zwinnych aresztantów. Byli to murzyni szczepu Fulah.
— Niech pan ich zapyta, kim są Fulah! — poradził mi pan Pourroy. — Dla pana, jako pisarza, ich odpowiedź będzie bardzo interesująca.
Poszedłem za radą inspektora.
— Fulah pochodzą z królewskiego szczepu, który rządził Egiptem — odpowiedział z poważną i tajemniczą miną jeden z tubylców.
Jeszcze w Warszawie, studjując teren mojej obecnej wyprawy, czytałem dość dużo o Fulahach, więc wiedziałem już o nich, jednak, żebym mógł usłyszeć to z ust prawdziwego „potomka królów“, — tego się, co prawda, nie spodziewałem!
Jeżeli tu, w Loos, aresztant z taką dumą przyznał się do pokrewieństwa z „synami słońca“, to cóż usłyszę w górach Futa-Dżalon, w teraźniejszej ojczyźnie Fulahów, dokąd miałem zamiar poprowadzić swoją ekspedycję!
W czasie obiadu pokazał nam naczelnik więzienia kilka skór dużych pytonów i innych wężów, zabitych na wyspie, i opowiedział cały szereg zajmujących wypadków z życia zwierząt. Bardzo zainteresowało mnie opowiadanie o jakiejś niedużej rybie, która podobno odważnie i z powodzeniem napada na rekina i zabija go, wyrywając mu wnętrzności. Z opisu sądząc, mogła to być dorada (Chrysophrys aurata), śmiała i żarłoczna ryba, stadami, jak twierdzą algierscy rybacy, napadająca nawet na samotnych pływaków. Inne