Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 01.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

Wszyscy go znali, bali się go i szanowali, a nikt nie ośmielał się wymawiać jego imienia.
— Człowiek z góry! — szeptano.
Nigdy go nie wołano. Przychodził sam wtedy, gdy był najpotrzebniejszy, albowiem człowiek z góry był czarownikiem. Nazywano go więc „subakha“, co znaczy „człowiek pracujący w cieniu“, bo zjawiał się tylko w nocy.
Przybywszy do wsi, obszedł wszystkie chaty, zajrzał wszędzie, wszystko zrozumiał i odszedł. Jednak wkrótce powrócił, niosąc ze sobą skórę pantery. Znowu zaczął chodzić od chaty do chaty, od zagrody do zagrody, aż w jednej ujrzał Ntiege, niestarą jeszcze kobietę, która niedawno powiła syna.
Subakha położył jej rękę na ramieniu i wparł w jej oczy swoje płonące źrenice, a wzroku ich nikt wytrzymać nie mógł.
Po chwili czarownik szedł przez dżunglę, a Ntiege, jak pies na uwięzi, pokornie kroczyła za nim. Zatrzymali się koło skał, gdzie w szczelinach niegdyś grzebano umarłych.
Czarownik umocował na plecach kobiety skórę pantery i rzekł:
— Fetysze żądają ludzkiej krwi, aby mogły uśmierzyć swój gniew. Staniesz się od tej chwili panterą i napadniesz na pierwszego człowieka, którego spotkasz, gardło mu przegryziesz, oddając krew duszy Ziemi. Ciało podzielisz, aby wszyscy jedli, łącząc się z fetyszami, jak łączy się dziecko z matką, pijąc jej mleko. Idź!
Ntiege pobiegła do wsi. Była głęboka noc, więc nikogo nie spotkała na drodze i na ulicy wioski, lecz gdy weszła do chaty, zaczął płakać nowonarodzony syn. „Pantera“ rzuciła się do niego z wyjąc i szczękając zębami...
Nazajutrz rano Ntiege wrzuciła do każdej chaty kawałek mięsa, jadła sama, a później długo szukała w chacie małego synka, lecz nie znalazła go nigdzie.