Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/101

Ta strona została przepisana.

bawełny przez Bamako do naszego Żyrardowa. Cała zaś rodzina Heslingów przechowuje dawne tradycje przyjaznego stosunku do Polski i odczuwa radość z powodu jej zmartwychwstania i szybkiego rozwoju samodzielnego życia.
Ręczę także, że żaden z Heslingów nie zaadresuje do Polski listu, umieszczając pod słowem „Warszawa“ tak boleśnie nas raniących —... „Russie“ lub „Autriche“.
Gubernatorowi zawdzięczam poznanie tej interesującej kolonji, życia dwóch najbardziej oryginalnych szczepów — Mossi i Lobi i całego szeregu zjawisk dla mnie, jako pisarza, wprost drogocennych.
Gdy przyglądałem się dobrze zacienionej wysokiemi drzewami, starej, małej dzielnicy Uagadugu, w której się mieści rezydencja komendanta, dzielnego p. Michela, oraz pałac króla Mossi, i gdy następnie ogarnąłem wzrokiem olbrzymią przestrzeń miasta, które powstało w ciągu pięciu zaledwie lat, zrozumiałem w całej pełni energję gubernatora, pozostawiającą swe ślady wszędzie, aż do pogranicza Wybrzeża Złotego i Kości Słoniowej.
Hesling najwidoczniej zwalczył wrażą potęgę słońca, pracował i żył normalnie w tem rozżarzonem piekle, a, porwawszy więzy, nakładane przez słoneczną pożogę, obezwładniającą i paraliżującą każdy wysiłek, — żądał od tubylców wytężenia woli, myśli i mięśni.
Gubernator wyszedł zwycięsko z pojedynku z płomienną gwiazdą, lecz czy uda się mu poprowadzić za sobą czarnych ludzi, spalonych na bronz i węgiel, z leniwym, śpiącym umysłem, z mięśniami, przeszytemi miljonami ostrych, zatrutych strzał, mknących z nieba, a wypuszczanych niemiłosierną ręką potężnego Mściciela za dawne, zapomniane już przez rodzaj ludzki grzechy przodków?
Życzę mu tryumfu w tej tytanicznej pracy.