Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/118

Ta strona została przepisana.

W obecności monarchy nikt nie może powiedzieć nieprawdy, bo temu się sprzeciwia „gri-gri“ legendarnego łowcy Riarego; trucizna traci swoją siłę, gdy padnie na nią wzrok króla, kobieta, na którą spojrzy choćby w przelocie Moro-Naba, staje się płodną; wypicie wody, dotkniętej ustami władcy, daje zdrowie.
Te wierzenia Mossi dowodzą magicznej aureoli królu jako czarownika i kapłana.
Obliczu tego to władcy przyglądałem się z ciekawością w Uagadugu, gdy on słuchał mowy gubernatora, a na pożegnanie ofiarowywał mojej żonie bardzo piękną poduszkę i... skrzypce swego nadwornego griota.
Lecz tu, w Afryce, między zwrotnikiem a równikiem, wszystko ma swój cień, a tym cieniem jest zawsze naturalny lub sztuczny kontrast.
Bóstwo wszystkich ludów ziemi — wszechpotężne słońce, jest tu potęgą wrogą, od której nawet najwyższa istota niebiańska ukryła się gdzieś daleko, hen! wyżej od płonącej gwiazdy — tam, gdzie panuje orzeźwiający mrok. Słońce zmusza część duszy ludzkiej do wyjścia z żyjącego ciała w postaci ciemnego cienia. Słońce zabija dżunglę karmicielkę i wypija wodę, dającą życie, odbiera ludziom siły do pracy, ziemię zamienia w kamień, rodzi jadowite owady i rzuca ziarna straszliwych chorób.
Pałac Moro-Naby z etykietą, trwającą niezmiennie od 700 lat, a niedaleko od niego — kościół i klasztor „Białych Ojców“, warsztaty tkackie, gdzie mniszki uczą dziatwę murzyńską pięknych, artystycznych robót, szpital, gdzie lekarze zwalczają zabójczy wpływ słońca i choroby, przyniesione tu przez dawnych konkwistadorów, szkoły, gdzie wprawni i rozumni profesorowie krok po kroku przybliżają czarnych Mossi do zrozumienia myśli białych ludzi, a gdzie wśród wychowanek pokazano mi córkę Moro-Naby, marzącą o podróży do Dakaru, aby się wykształcić tam na akuszerkę i nieść pomoc kobietom swego szczepu.