Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/127

Ta strona została przepisana.

„Jeżeli dziecko zakrztusi się kaszą — wszyscy mówią, że nie umie jeść; jeżeli spotka to starca — sąsiedzi twierdzą, że winna temu żona, źle gotująca kaszę“. Jeżeli ci coś poradzi tubylec, a rada będzie zła — powiesz, że nie potrafił ci dopomóc, jeżeli zaś moja rada nie da ci szczęścia — pomyślisz, że biały źle ci życzył. Nie chcę, abyś tak myślał!
— Przyjedź! przyjedź! — błagał młody murzyn i głaskał rękę myśliwego.
— Przyszlij konia... — mruknął biały. — Jeżeli będę mógł — przyjadę. Muszę pomyśleć jeszcze...
— Czekam na ciebie! — zawołał uradowany Tiugu i szybko wyszedł z namiotu.
Rozmowa ta tak bardzo zajęła myśli europejczyka, że nie wybrał się na polowanie i z niecierpliwością czekał na konia. Postanowił bowiem pojechać i przyjrzeć się uważnie dziewczynie, dla której przyszły dziedziczny Kurita był gotów zerwać więzy, łączące go z cieniem Ubri, ubóstwianego przez liczny lud Mossi.
Przed zachodem słońca zjawił się konny pachołek, prowadząc osiodłanego konia. Biały natychmiast wyruszył w drogę.
O zmroku dojrzał zdaleka ognie w Belusie, a po kilku minutach spotkał przy pierwszych chatach Tiugu. Poszli razem ku dużej zagrodzie z buchającem na podwórzu ogniskiem. Już zdaleka dochodził warkot bębnów, brzęk balafonów i okrzyki tańczących griotów.
Gdy weszli na dziedziniec, ucztujący nie zwrócili nawet na nich uwagi. Na ziemi stało kilkanaście opróżnionych już kalebasów i garnków, a kobiety przynosiły coraz to inne naczynia, pełne pieniącego się dolo i bangi.[1] Starzy i młodzi tubylcy byli już bardzo podochoceni, śpiewali głośno i przeraźliwie, krzyczeli, rozmawiali wszyscy naraz, nie słuchając jeden drugiego.

Jakiś ucztujący młodzieniec wybiegł na środek dziedzińca, oświetlonego ogniskiem, i zaczął tańczyć, prze-

  1. Dolo — piwo z prosa; bangi — wino palmowe.