Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/135

Ta strona została przepisana.

Twardym i groźnym głosem minister wojny odpowiedział, pochylając głowę:
— Głosuję za Kobrą, bratem zmarłego księcia. On zna najlepiej kraj i lud. Głosuję za Kobra!
— Co myślisz Uidi-Naba? — zapytał władca ostatniego dostojnika.
Dowódca kawalerji spojrzał w nieruchome oczy ministra wojny i wyczytał w nich rozkaz i groźbę.
— Głosuję za Kobrą, królu! — rzekł pośpiesznie.
— Dwóch kandydatów otrzymało równą ilość głosów! — oznajmił Moro-Naba.
— Głosuję za Kobrą! — powtórzył z naciskiem Tapsoba. — Zagraża nam wojna na południu, wtedy Kobra, tylko Kobra dostarczy nam oddziału najlepszych jeźdźców.
W głosie starego wojownika brzmiała wciąż źle ukryta groźba.
Król przyjrzał mu się uważnie, lecz Tapsoba wytrzymał wzrok króla i nie spuścił swoich drapieżnych oczu.
— Wybieram Kobrę! — zawyrokował obojętnym głosem Moro-Naba. — Niech przyprowadzą tu nowego księcia.
Zawołano naczelnika bram pałacowych i oznajmiono mu o wyborze. Dworak udał się do pretendentów i, zdjąwszy z Kobry skórę baranią, stawił go przed oblicze władcy.
— Pozdrawiam cię, książę na Fada-Ngurmie!
Kobra złożył trzykrotnie „pussi“. Gdy się podniósł, stał już przy nim Uidi-Naba i podawał mu do wypicia na znak wierności i zależności kubek „tibe“. Był to napój z dodaną do niego krwią ludzką i baranią. Kobra wychylił duszkiem kubek i uroczystym głosem złożył przysięgę:
— Jeżeli zdradzę ciebie, wielki Moro-Naba, potomku praojca Ubri, zrodzonego z krwi sławnego łowcy Riarego, jeżeli skrzywdzę chociażby jednego człowieka znakomitego lub podłego rodu, niech „tibe“ zgładzi mnie ręką mściciela.