— Odjedź teraz do domu swego, książę, bądź dobrym i sprawiedliwym rządcą części mojej ojcowizny[1] i obrońcą ludu mego. Bądź zdrów!
Kobra długo bił jeszcze według ustalonego obyczaju pokłony, aż wysunął się z sali.
Natychmiast skierował się do mieszkania Tapsoba. Czekał długo, aż przyszedł groźny, surowy minister.
— Tylko ja mogłem zrobić z ciebie księcia Fada-Ngurmy! — rzekł swoim twardym głosem.
— Zapłacę ci za to sowicie! — odparł radośnie książę. — Dostaniesz 50 najprzedniejszych ogierów z Liptako, 50 byków i 50 niewolników... Umiem być wdzięcznym!...
Tapsoba uśmiechnął się i mruknął:
— Dostanę 100 ogierów, 100 byków i 100 niewolników, bo muszę połowę oddać Uidi-Nabie, który mię podtrzymał przed Moro-Naba...
— Niech i tak będzie! — zgodził się odrazu Kobra i zaczął żegnać ministra.
Książę Kobra zasiadł na tronie brata.
Ludność jednak nie była z tego rada. Wszyscy bowiem pamiętali dobrze niedawne czasy, gdy młody Kobra był plagą i utrapieniem ludu. Wraz z kilku przyjaciółmi, zrujnowanymi „nakomse“[2], prowadził on życie burzliwe. Wiedząc o swej bezkarności, o tym starym przywileju, nie pozwalającym ani zabić arystokraty, ani pozbawić go jego dziedzicznych praw, Kobra ze swoją bandą urządzał napady na karawany kupców, gwałcił kobiety z pospólstwa, zabijał dla wypróbowania celności oka niewolników, pastwił się nad wieśniakami i handlarzami, wymuszał podarki i poczęstunki. Ludzi, zdążających do Uagadugu ze skargą za dokonane krzywdy, młody książę przyłapywał w drodze i zabijał bez litości.