Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/138

Ta strona została przepisana.

tupot kopyt, parskanie i ciężki oddech jego konia. Jeszcze chwila — i ścigający dopadł Kobrę, zrównał się z nim i pochylił się w jego stronę. Książe spojrzał i oniemiał.
Była to La.
Stanęła w strzemionach i, bijąc Kobrę krótkim bambusowym kijem, wykrzyknęła z pogardą:
— Zmykaj, tchórzu!
Kobra chciał się rzucić na nią, już miał osadzić konia, gdy spostrzegł, że ztyłu nadbiegał młody Kohanu, trzymając w pogotowiu łuk.
Kobra znowu uderzył konia piętami i pomknął dalej.
— Zemsty! Zemsty! — ryczał, zgrzytając zębami.
Jeźdźcy nie ścigali go więcej, a on już nigdy potem nie zjawił się w domu dumnych „nakomse“...
Postanowił sobie wtedy, że zostanie księciem panującym. Do jego rąk przejdzie władza. Nastanie chwila zemsty. Wiedział jednak, że z nakomse trzeba sobie poczynać ostrożnie, bo oni wcale nie liczyli się z panującymi w prowincji książętami, uważając ich za niższych od siebie, jako nie należących do dynastji Ubri.
— Większość panujących książąt stanowią zasłużeni pachołkowie Moro-Naby, rządcy jego dóbr! — mawiali zwykle nakomse. — Oni nigdy nie widzieli oznak naszej uległości i naszych darów. My, potomkowie Ubri, uznajemy tylko Moro-Naba!
O wrszystkiem tem myślał książę Kobra, gdy, spostrzegłszy, że nikt go już nie ściga, zwolnił szalony bieg wiernego ogiera.
— Zemszczę się! — krzyknął, grożąc pięścią pozostałym w tyle przeciwnikom i czując, jak palą go zadane przez dziewczynę razy.
Teraz, po wyborze, mógł dokonać słodkiej zemsty.
Po wstępnych ceremonjach objęcia rządów i ucztach, na które nikt z rodu Kohanu-Ubri nie przybył, przystąpił Kobra do wykonania planu.