Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/139

Ta strona została przepisana.

Pewnego dnia, po spożytej wieczerzy, udał się do swojej komnaty i kazał pachołkowi przywołać do siebie jeźdźca, przybyłego po zachodzie słońca.
Po chwili stanął na progu człowiek, otulony starannie w burnus.
— Odejdź! — rzekł Kobra do pachołka.
Książę i nowoprzybyły jeździec w zakurzonych żółtych butach i skrwawionych ostrogach pozostali sami.
— Odkryj oblicze, Zusoba-Naba! — zawołał Kobra.
Gdy gość zrzucił z głowy „haik“, ukazała się zniszczona, pomarszczona twarz o szarej, zwiędłej skórze.
— Spieszno mi! — rzekł przybyły cienkim głosem, pochylając w ukłonie głowę. — O świcie muszę być już w domu, inaczej Kohanu zmiarkują, że wyjeżdżałem na noc w tajemnicy.
— Dobrze! Więc mów! — niecierpliwie wykrzyknął książę.
Eunuch zaczął szeptać, podejrzliwie spoglądając na drzwi.
— Uczyniłem wszystko, jak kazałeś, książę. Masz ich teraz w ręku...
— La zdradziła męża? — krzyknął Kobra, wyciągając szyję.
— Nie! — wzruszając ramionami, odparł Zusoba. — Ona cała jest przejęta dostojeństwem nakomse i wie, że nie wolno zdradzać męża-arystokraty, aby przechować czystość szlachetnej krwi. Zresztą La kocha Kohana-Ubri, o! bardzo kocha!
— Więc pocóżeś tu przyjechał? Chyba nie poto, aby opowiadać mi o miłości Kohanu i La?!
Kobra zaklął straszliwie.
— Nie wpadaj w gniew, książę! — doradzał eunuch. — Powiedziałem ci, że masz ich w ręku.
— Drwisz ze mnie?! — mruknął Kobra i wbił w twarz eunucha nagle ściemniałe od nienawiści źrenice.
— Nie! Przecież za przysługę mam dostać od ciebie wioskę Kiula. Dla mnie to nie są żarty! — odpowiedział