— Lecz moja — jeszcze nie! — zawołał jeździec i, zrucając z siebie burnus, runął na przerażonego księcia. Na jedną chwilę przed oczami Kobry zamajaczyła nieznana, biała twarz i groźne oczy, lecz, schwycony żelaznemi palcami za gardziel, upadł na posłanie i stracił przytomność...
Goście długo czekali na powrót gospodarza, aż posłali naczelnika bram pałacowych dowiedzieć się o niego. Gdy się rozległ z głębi pałacu przeraźliwy krzyk dworaka, wszyscy rzucili się do komnaty księcia. Kobra leżał martwy. W jego głowie tkwiła głęboko wbita strzała o zatrutem ostrzu, o czem świadczyła czarna smoła, oblekająca żelazo...
Wszyscy zaczęli się cofać w przerażeniu.
Naczelnik bram już szykował dla posłania królowi konia, uwiązywał mu do ogona pęk zielonych liści karite, aby Moro-Naba wiedział, że Kobra, książę na Fada-Ngurma, nie żyje.
Zamordowany pozostał sam. Paląca się lampa skąpo oświetlała obszerną komnatę i szerokie łoże.
Na rzeźbionej półce nad wejściem stały drewniane i gliniane rodowe fetysze — posążki o potwornych kształtach i strasznych twarzach.
Wybałuszały ślepe oczy i krzywiły szerokie, nabrzmiałe wargi.
Śmiały się?
Mogły się śmiać niekształtne, wykoszlawione, zbutwiałe bożki, gdyż one wiedziały, że się stało zadość gorącej prośbie księcia Kobry. Przecież sam władca Fada-Ngurmy błagał, patrząc w ich oblicze:
— O, święte „gri-gri“! Uczyńcie, aby godzina zemsty przyszła jaknajrychlej!
Bożki służyły wiernie od wieków przodkom Kobry Służyły też i jemu, a — więc błagania jego zaniosły przed tron niewidzialnego Twórcy i Władcy Ammo, rodzica Nieba i Ziemi, a On — Przedwieczny Sędzia — wydał swój sprawiedliwy wyrok.
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/143
Ta strona została przepisana.