Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/146

Ta strona została przepisana.

Trzech tubylców rozprawia o czemś, wymachując rękami i spoglądając z trwogą na dżunglę. Trzymają w rękach luki i mają twarze wylękłe.
Samochód staje.
Gubernator zapytuje o przyczynę niepokoju.
Tubylcy wszyscy naraz zaczynają mówić:
— Dwa lwy włóczą się po dżungli. Wczoraj wychodziły na drogę i napadały na przechodniów. We wiosce Korsimoro porwały dwie owce... Stare to lwy!... Już nie mają sił i szybkiego biegu, aby dogonić w brussie antylopę... Napadają więc na najbardziej bezbronne i powolne ofiary — ludzi i bydło domowe. Chcemy zapolować na lwy, lecz boimy się. Mało nas!... Tylko trzech mogło pójść... Inni bowiem zajęci są znoszeniem bawełny na składy w Korsimoro.
Gubernator obiecuje wysoką nagrodę za zabitego lwa. Ruszamy dalej.
Wieś Korsimoro... Duża, bogata wieś z obszernym placem pośrodku. Tłum tubylców z koszami, napełnionemi bawełną, zaległ plac. Kilku europejskich kupców dzieli pomiędzy sobą całą dostarczoną bawełnę, tłoczy się przy wadze, kontrolowanej przez urzędników kolonjalnych, wypłaca tubylcom należne pieniądze...
Na spotkanie gubernatora wychodzi komendant Kaji, dawny oficer, olbrzym, o marsowej twarzy, noszący nazwisko Bourrouillou, co przypomina odgłosy dalekiego grzmotu; obok komendanta kroczy majestatycznie wasalny książę Kaji-Busuma-Naba.
Obchodzimy rynek, oglądamy bawełnę; gubernator kontroluje kontrakty europejczyków i Syryjczyków z murzyńskimi plantatorami, wagę, gatunek towaru, rozmawia z najwybitniejszymi rolnikami, daje wskazówki komendantowi i jego pomocnikom, wysłuchuje kupców, robi przegląd automobilów ciężarowych, mających przewieźć nabytą od tubylców bawełnę na kolej do Buaké.
Po skończonym obchodzie rynku i składów, komendant i jego małżonka podejmują nas śniadaniem w ob-