Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/153

Ta strona została przepisana.

bogów i wszystkiego tego, co stanowi i co pięknem czyni życie na tej ziemi niezgłębionej tęsknicy i niewypowiedzianej radości.
Pojechaliśmy.
Na czele naszej wyprawy stanęło dwóch wodzów. Jeden — strateg; był nim Balum-Naba; drugi — główny intendent, dzielny, wesoły komendant Michel.
Drogą, prowadzącą do granicy angielskiej kolonji Złotego Wybrzeża, samochodami i konno dotarliśmy do brzegów Czerwonej Wolty.
Jadąc zauważyliśmy wielki ruch po wsiach, na drogach i ścieżkach, wijących się w brussie. Ze wszystkich stron ciągnęły mniejsze i większe oddziały czarnych myśliwych
Łucznicy, obwieszeni amuletami łowieckiemi, z kołczanami, pełnemi zatrutych strzał, szli, prowadząc na smyczy małe, do chartów angielskich podobne psy, drepczące tuż przy nodze panów.
Każdy taki oddziałek, kierujący się na wskazane mu zawczasu miejsce, posiadał swego muzykanta, przygrywającego na flecie z bambusu lub z wypalonego wewnątrz kawałka mahoniu. Niektórzy trąbili w rogi myśliwskie o głuchych, ponurych tonach.
Gdzieniegdzie spotykaliśmy jeźdźców, samotnych lub otoczonych nieraz liczną świtą, uzbrojoną w luki, oszczepy, miecze i stare strzelby skałkowe o długich, ciężkich, lufach.
Bogaci „kamberes“ i „nakomse“ jechali na pięknych koniach, mając ze sobą dobre strzelby myśliwskie lub nawet karabiny.

Zatrzymaliśmy się w urządzonym dla nas obozie. Była to cała wioska, złożona z szałasów, skleconych naprędce z bambusu i mat słomianych. Ludność tej wioski, powstałej na rozkaz energicznego Michela w szczerej dżungli, dochodziła do pięciuset ludzi, gdyż oprócz nas i kilku zaproszonych europejczyków rozlokowali się tu Balum-Naba, Gunga-Naba[1] i trzech książąt ze swemi soroné, świtą i strażą.

  1. Wódz piechoty Moro-Naby.