jednak podostatkiem w okolicach Czerwonej Wolty, więc z wielką radością przyjąłem wiadomość, że możemy powracać.
Był już wielki czas! Na niebie wieczornem już nieraz pełzły ciężkie, szare i czarne chmury — zwiastuny zbliżających się tornado. Nadchodził okres, w którym po kaskadach słonecznych promieni zaczynało niebo wylewać smugi i potoki ciepłego deszczu, zamieniającego suche wąwozy w wartkie potoki, piękne zaś drogi — w gąszcz nieprzebytej brussy.
Należało się spieszyć, aby przed ulewami zdążyć do portu.
Powróciliśmy do Uagadugu i odrazu przystąpiliśmy do pakowania bagaży; musiałem wykończyć korespondencję do kraju i dla „Corriere della Sera“[1], oraz wyekspedjować do Polski różne paczki ze zbiorami.
Jednak nawet ostatnie dni, spędzone w Uagadugu pod dobrotliwem skrzydłem gubernatora Heslinga, nie przeszły dla mnie bez śladu.
Po zachodzie słońca stawiano zwykle przy naszym domu na warcie czarnego żołnierza, aby strzegł naszych bagaży, złożonych na otwartej werandzie.
Nasz Cerber zjawiał się punktualnie, lecz, gdy zmrok zapadał, przychodziła jego żona i przynosiła małżonkowi szeroki mat słomiany i posiłek. Mat zaścielano pod drzewem kapokowem i po kolacji małżeństwo najspokojniej w świecie układało się do spoczynku. Przychodząc późno do domu od Heslingów lub Michelów, zdaleka już słyszeliśmy basowe chrapanie wartownika i delikatne pogwizdywanie jego małżonki.
Gdyby pomiędzy uczciwymi Mossi znalazł się złodziej, z pewnością mógłby wynieść całe nasze mienie, dodawszy do niego stróża i jego arcy-czarną połowicę.
Jednak ten prosty żołnierz, rozmawiając ze mną, dopomógł mi w zrozumieniu duszy ludu Mossi.
- ↑ Jedno z największych pism włoskich, gdzie drukowały się listy autora z jego podróży do Afryki.