Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Pewnego razu, zauważywszy, że mały, może siedmioletni chłopak przynosił mu jedzenie, zapytałem, jak liczną rodzinę posiada nasz wierny obrońca.
— Miałem trzy kobiety — odpowiedział — lecz dwie umarły. Jesteśmy teraz we dwoje z żoną.
— A ten chłopak nie jest chyba twoim synem?
— Nie! — rzekł. — Jest to wychowaniec wsi. Pewna wdowa powierzyła nam po śmierci opiekę nad swem dzieckiem.
— Po śmierci, powiadasz? — zapytałem. — Jakże to było?...
— To zwykła rzecz! — oświadczył. — Gdy umiera wdowa i pozostawia po sobie dziecko, sąsiedzi otaczają ciało zmarłej i pytają się jej, co mają uczynić z dzieckiem.
— W jaki sposób się pytacie?
— Wołamy czarownika — „bara“ i prosimy, aby dowiedział się od zmarłej, co myśli o losie dziecka. Bara kładzie dziecko na piersi matki i czeka. Jeżeli trup się poruszy, ma to oznaczać, że matka chce zabrać dziecko ze sobą. Wtedy bara pozostawia sierotę na brzegu rzeki.... Krokodyle, hijeny, lub drapieżne ptaki pożerają dziecko. Jeżeli jednak zmarła leży spokojnie, znaczy to, że chce, aby sąsiedzi wychowali sierotę. Takiem dzieckiem wsi jest mały Romalassi...
Słuchając tego opowiadania, zrozumiałem, że szybko rozkładające się w upale ciało istotnie może wykonywać pewne ruchy. Widziałem to na zabitych podczas polowania zwierzętach; poruszały nogami, uszami i powiekami pod wpływem ciśnienia rozwijających się we krwi i w kiszkach gazów; zrozumiałem też, że, kładąc na piersi zmarłej dziecko, czarownik może wywołać przesunięcie się gazów i pewne ruchy martwego ciała. Jednocześnie przyszła mi myśl, że bądź co bądź los sieroty zawsze jest w ręku bara...
Może on zachować dziecko przy życiu, lub, otrzymawszy zapłatę od wójta wiejskiego, zgubić biedactwo.