— Bogowie są cierpliwi, jeszcze o niczem nie wiedzą, lecz gdy fetysze doniosą im, nie przebaczą... — myślał. — Zginie Buhiari, a z nim razem i na nas spadnie ręka bóstwa. Biada nam!
Wkrótce po tej rozmowie Buhiari poszedł do sąsiedniej wioski i tam zamieszkał, pracując w domu pewnego wieśniaka. Do domu zaś przysłał z przechodniem wieść, że musi wypalić i zaorać nowy zagon, za co wieśniak ma mu oddać za żonę swoją córkę Manigę.
Stary zasmucił się bardzo. Mieć jeszcze jedną pracownicę w domu — to dobrze, lecz — nie Manigę! Znał ją, bo wałęsała się po okolicznych wsiach, romansowała z mężczyznami i była dzika, niepohamowana, bezczelna. Miała już czworo dzieci od swoich kochanków, co zresztą dziewczynie murzyńskiej nie przynosi hańby, bo dopóki nie wejdzie do domu męża, rozporządza sobą sama.
— To dobrze, że ma dzieci — rozważał starzec — znaczy to, że jest płodna... Lecz, gdyby to była inna, a nie Maniga... Ona odrazu zacznie zdradzać Buhiari, ten będzie ją bił, — nieskończone awantury! pośmiewisko! A czyż nie może przyjść do zbrodni?! Buhiari ma, zdaje się, rękę szybką, a w sercu jego ciągle tli gniew, jak żar pod popiołem....
Trzy miesiące pracował młody murzyn, odrabiając wiano, dla ojca Manigi.
Pewnego razu Rirankala obchodził pole. Nagle usłyszał przeraźliwy krzyk Sulian. Pobiegł więc natychmiast ku zagrodzie.
Wieśniak ujrzał synowę. Siedziała nad urwiskiem wąwozu, tuż za domem. Łkała głośno, drapała sobie głowę, twarz i piersi paznogciami, krzycząc dziko i przeraźliwie, jak rybitwa, gdy inna odbierze jej porwaną z wody zdobycz.
Sulian wykrzykiwała urywanym głosem:
— Buhiari, mój mąż, żąda rozwodu! Już chodził do kapłana Ziemi i do rady starców... Mówił, że nie
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/171
Ta strona została przepisana.