Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/175

Ta strona została przepisana.

raz dusza twoja złączy się z ich cieniami. Bez troski będziesz spoglądała na ziemię naszą, skąd wszyscy odchodzić muszą. Taka jest wola wielkich bogów i fetyszów Lobi, Tegessié, Sirfor i niezliczonych szczepów i rodów ludzkich! Nie rozpaczaj, Sulian! Odejdź w spokoju, piękna, młoda Sulian!
Podczas tego śpiewu żałobnego zrywały się co chwila i odchodziły od leżącego na macie martwego ciała sąsiadki najstarsze kobiety, łyse lub siwe, o twarzach, pociągniętych brunatną skórą, pomarszczoną, niby kora spróchniałego drzewa, o wargach, przewleczonych kawałkiem kości, a wyschłych, odsłaniających czarną, tylko w żółte kły uzbrojoną jamę.
Podniósłszy ku niebu głowę, niby czaszki dawnych nieboszczyków, staruchy ochrypłemi głosami wyły niepojęte słowa i nagle zaczynały skakać, przebierać i tupać nogami, robiąc drobne, nieuchwytne kroki i wstrząsając chudemi gnatami i wyschłemi piersiami.
Tym tańcem cieszyły kobiety obecne w pobliżu duchy i błagały je o łaskę dla zmarłej i dla siebie.
Po nich zaczęły wykonywać krótki taniec młodsze kobiety, świeże i nieraz piękne w bujnych kształtach i namiętnych ruchach.
Tylko jedna nie tańczyła, nie śpiewała i nie mówiła. Objęła młodemi ramionami kolana Sulian i wpatrywała się w jej twarz dużemi, załzawionemi oczami.
Była to młodsza siostra Buhiari — dziewczyna cicha i milcząca, którą się opiekowała Sulian.
Cztery płaczki stały zdaleka, zwrócone ku różnym stronom widnokręgu. Ich śpiżowe, młode ciała zamarły w ruchu rozpaczy. Ręce miały zarzucone na głowy, zasłaniały niemi oczy, lub błagalnie wyciągały dłonie ku niebu.
— Sulian odeszła od nas! — zawodziły. — Zniknie, jak owieczka w dżungli, jak kamień w głębokim nurcie Poni, jak ptak w wyżynie... Sulian cieszyła nasze serca dobrocią i skromnością, oczy radowała pięknością i łagodnym uśmiechem. Była dobra ta córka Antim,