Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/176

Ta strona została przepisana.

zrodzonej od Tegessié! Była wierna i gospodarna ta żona Buhiari! Była pokorna i pomocna ta synowa Rirankala! Była serdeczną przyjaciółką i dobrą sąsiadką Sulian! Dlaczego opuściłaś dom, wieś, pole, i nas wszystkich, Sulian?! Sulian!... Ohe! Ohe! Oj — ohe! Ju! Ju!
Nagle zjawił się koło kobiet, otaczających zmarłą, Buhiari. Miał niespokojne oczy i drżące wargi. Podług obyczaju miał głowę posypaną popiołem i twarz powalaną wapnem — na znak żałoby.
Chodził w tłumie, udając, że płacze i rozpacza, i — zbierał dary pogrzebowe — koszyki z prosem, miseczki z kus-kus, kalebasy z dolo i bangi, woreczki z solą, masło karite, butelki z oliwą palmową, kori.
Śpiewy i tańce trwały aż do północy. Wieśniacy składali ofiary na domowych ołtarzach, aby się zabezpieczyć przed demonami, zawsze ściągającemi do miejsc, gdzie leży zmarły człowiek.
O północy przyszedł kapłan Ziemi i, pochylając się nad martwem ciałem, pytał:
— Jeżeli umarłaś z woli bogów, pozostań w spokoju, Sulian. Jeżeli zabiła cię ręka ludzka, niech wstąpi w ciało twoje znajdująca się w pobliżu część twej duszy, ty wtedy daj znak, o Sulian!
Biedna, zrozpaczona w ostatnich chwilach swego życia kobieta leżała nieruchoma i nawet błąkające się po jej twarzy błyski ogniska nie ożywiały jej.
— Jutro ma się odbyć pogrzeb! — zawyrokował kapłan i jął modły zasyłać do fetyszów i do duchów przodków, zasiadających w mrocznej gęstwinie pomarańczowych drzew.
Przyjaciółki uplotły z gałęzi i lian nosze, złożyły na nich ciało Sulian i zaniosły do domu. Cały tłum wieśniaków z żonami, dziećmi wypełnił podwórze i wszystkie izby sukali. Zaczął się poczęstunek. Krążyły kalebasy z dolo, misy z kus-kus, pieczone mięsiwo...
Od czasu do czasu któryś z domowników uderzał w bęben i wykrzykiwał: