Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/179

Ta strona została przepisana.

lub osypującej się ziemi. Inne — przyjmują kształty ludzkie, rabują złoto, w pocie czoła, w krwi rąk i nóg wyrwane ziemi, strzelają z łuku lub karabinu, wbijają nóż...
Buhiari nie powracał...
Stary Rirankala rozumiał, że ręka fetyszów z woli obrażonych przez Buhiari bóstw spadła na jego sukalę. Składał bogom ofiary i opłakiwał syna. Nie wiedział, gdzie złożył Buhiari śmiałą, miotającą się głowę, zatrutą przez demonów, napotkanych w dżungli białych ludzi. Nieraz przychodził w okolice Gaua, tam, gdzie przy drodze z Galguli do Lorhosso stoją ruiny starej twierdzy. Stary słyszał od swego dziada, że przed pięciu wiekami przybyli tu z za morza ludzie Porto[1] i zbudowali grube mury i potężne baszty, ziejące ogniem. Robili dalekie wyprawy i rabowali złoto, zdobyte przez Lobi, Sirfor i Tigessié, mordując ich bez litości. Starzec domyślał się, że cienie zamordowanych przylatywały tu, aby szukać ludzi Porto i mścić się na nich.
Razem z ich cieniami mogła przylatywać tu dusza Buhiari, związana z niemi szałem złota... Starzec, przychodząc do ruin, krył się w krzakach i zarzynał koguta dla ducha syna.
Nie wiedział, czy Buhiari umarł, czy też powędrował gdzieś daleko, lecz wierzył, że już go nigdy nie ujrzy, gdyż śmierć zaglądała starcowi w zgasłe źrenice, a czuł, że fetysze nie dały się przebłagać...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Do kraju Rirankala, Buhiari i Sulian przybyła moja ekspedycja i stanęła w Gaua.

Pomocnik komendanta, p. Haumant, syn słynnego slawisty, profesora Sorbony, był moim ciceronem. Mój nowy znajomy dał mi możność zajrzenia do archiwum administracji, gdzie urzędnicy i oficerowie złożyli swoje luźne notatki, spostrzeżenia, a nieraz

  1. Tak murzyni nazywali Portugalczyków.