Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/184

Ta strona została przepisana.

pokryte plamami rozmieszanej w oleju żółtej ziemi, przyszły mi na pamięć twarze walecznych wodzów czerwonoskórych Irokezów, Kamanczów i Delawarów.
Po skończonych „językowych harcach“ szermierze cofnęli się do swoich szeregów, i dwie linje wojowników, wymachujących łukami i udających, że wypuszczają strzały, z okrzykami bojowemi zaczęły biec ku sobie. Nagle o jakie pięćdziesiąt kroków zatrzymały się. Jedna część zaczęła zmykać, druga — gonić. Po chwili role się zmieniły. Powtarzało się to kilka razy, aż nareszcie wojownicy się zmieszali w zażartej potyczce, gdzie z braku innej broni potężnie młóciły pięści i kopały sprężyste, chude nogi.
Po pewnym czasie zagrały trąby, jęknęły piszczałki i wojownicy zaczęli się cofać i tworzyć dawne dwa obozy. Na „polu chwały“ pozostali „zabici“. Wtedy z dżungli z żałobną pieśnią wypadły kobiety i zaczęły zbierać „trupy“ i nieść w stronę wsi. Tłumy czarnych gapiów, wojownicy i „nieboszczyki“ ryknęły wielkim śmiechem, chociaż oczy im się świeciły, jak naszym północnym wilkom.
Mądrze zarządził p. Haumant, nie dając wojownikom strzał do kołczanów! Niezawodnie mielibyśmy wówczas nie tylko „nieboszczyków“ falsyfikowanych, lecz nawet prawdziwy pogrzeb i do tego — nie jeden.
Myślałem nad murzyńskim sposobem ataku.
Co miało na celu to następowanie i szybkie cofanie się?
Przypuszczam, że jest to manewr strategiczny, podczas którego wojownicy wypatrują wodzów przeciwnika, rodzaj uzbrojenia i niektóre zalety bojowe, jak naprzykład szybkość biegu.
Gdy skończy się taka rewja przeciwnych sił, następuje starcie lub też ucieczka z pola walki.
Złożywszy na ręce „wodzów“ datek pieniężny na kupno dolo i na pociechę poturbowanym, powróciliśmy do Gaua, gdzie po obiedzie widzieliśmy tamtam Lobi.