Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/189

Ta strona została przepisana.

mie, przez niewidzialne szczeliny w korku i tkaninie, przez pory mojej skóry i przez kości czaszki. Czułem, że wdycham ten jadowity proszek, że pochłaniam go nawet spojrzeniem. Ucieszyłem się, gdy ujrzałem rzekę. Płuca zaczęły łapać świeży powiew powietrza. Lecz w tem właśnie była moja zguba!
Rzeka iskrzyła się i lśniła, tryskała miljonem odbitych promieni; one rozpryskiwały się w powietrzu w ognistą kurzawę, a wtedy skóra, płuca, oczy, kości znowu pochłaniały ją i zatruwały krew i serce.
Niewidzialna ręka wbiła mi nagle na głowę płomienną, żelazną obręcz, zdusiła gardło, zatamowała oddech. Przed oczami zaczęły mi się toczyć olbrzymie kule, tryskające czerwonym i zielonym ogniem, podskakiwały i wirowały, aż zapaliły mi oczy, tak, iż czułem płomień pod powiekami. Żar, niby roztopiony, ciężki metal, zaczął spływać w głąb ciała, sparzył i wysuszył język, krtań i płuca, tysiącami drobnych płomyków zaczął lizać serce i burzyć w niem krew. Tętniło w skroniach, głośno tłukło się w wypalonej piersi serce, zimny pot występował na czole i dłoniach.
Zbiegłem do rzeki, aby zamoczyć głowę i obmyć twarz, oczy i ręce.
Ulżyło mi to trochę, więc, ściskając skronie rękoma, zawlokłem się do samochodu, stojącego o jakie trzy kilometry, i powróciłem do Diebugu.
Sprowadzono felczera-tubylca, który dał mi jakieś krople, gorące okłady na nogi, zrobił masaż i, otuliwszy ciepłym kocem, zalecił pozostać w łóżku. Po zachodzie słońca przyszły dreszcze i miotały mną aż do północy. Nazajutrz byłem jednak zdrów, chociaż czułem wielką słabość w całem ciele. Teraz sprawdziłem na sobie cierpienie, które przechodziła moja biedna, dzielna towarzyszka — żona, która dwa razy przeszła porażenie słoneczne z dodatkiem ataku febry, zaszczepionej jej przez zdradliwe moskity.
Państwo Rognon byli bardzo dla nas dobrzy i troskliwi. Nie chcieli nas wypuścić, a gdy odjeżdżaliśmy, ob-