Wybrzeże Kości Słoniowej może być rajem, ale chyba wyłącznie dla rolnika i leśnika, gdyż należy wątpić, sądząc z geologicznych badań, czy powstaną tu kiedykolwiek przedsiębiorstwa górnicze. Jedynym metalem, znalezionym tu i eksploatowanym, jest złoto w dolinie rz. Bandama[1]
Podróż naszą przez ten bogaty, malowniczy i, mimo upału, łagodny kraj, rozpoczęliśmy odrazu za rz. Lerabą, przecinając zieloną sawannę, gdzie tkwią wsie, złożone z okrągłych, zbitych w gromady trzcinowych chat tubylczych, otoczonych śpichrzami. Dokoła każdej wioski rosną cieniste gaje; na gałęziach najbliższych drzew wiszą, niby potworne owoce, olbrzymie, ważące do pół tonny pęki kukurydzy[2].
Na drogach znaczny ruch. Idą tłumy tubylców z bawełną, prosem i wyciekającem z koszyków masłem karite, dążąc na rynki; mkną pasażerskie samochody europejczyków; ryczą i sapią duże ciężarowe auta, wiozące do Wysokiej Wolty towary i drzewo, a powracające z położonych na północ kolonij z ładunkiem miejscowych produktów, przesyłanych do portu.
Pierwszym naszym krótkim etapem była osada Ferkessedugu.
Tu dowiedzieliśmy się, że gubernator, p. Maurice Lapalud, zaprosił nas na polowanie do Badikahy, położonej na skrzyżowaniu czterech dróg handlowych, prowadzących do Wysokiej Wolty, do portu Grand Bassam, do Złotego Wybrzeża i ku granicy gwinejskiej.
Gdy po przybyciu do Badikahy rzuciłem okiem na osadę, na cztery drogi, zbiegające się tu, oraz na ludzi, mieszkających w dziwnym domu, podobnym zdaleka do hipodromu lub dużego kina, a zbliska do potężnej twierdzy — mimowoli przyszła mi do głowy pewna analogja.