Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/20

Ta strona została przepisana.

w ten lub inny sposób przekona ludność, aby bez obawy zajmowała wyrwane Saharze obszary, niegdyś przez tuziemców opuszczone. Narazie nie pójdzie to łatwo, lecz już po roku, gdy urodzaje będą świetne i pewne, tubylcy pociągną tłumnie na nowe tereny, zapewniające im dobrobyt.
Olbrzymi, na szereg długich lat pomyślany plan odkrył się przed mojemi oczami zaraz po przybyciu naszem na Kulubę, gdy p. Terrasson de Fougeres zaprowadził mnie na górny taras swego pałacu i, pokazując srebrną, wężową wstęgę Nigru, opowiadał o Sudanie, o polityce generalnego gubernatora i o swoich zarządzeniach.
Niger był już przysłonięty lekką mgłą wieczorną, a w niej tonęło Bamako. Widziałem jednak jeszcze to miasto, pełne zadziwiających kontrastów. Blisko stóp masywnej Kuluby wznosiły się wytworne gmachy biur rządowych, szpitale, szkoły i poczta, dalej — domy firm handlowych, jakieś wysokie i rozległe budynki o dziwnej architekturze, za miastem zaś koronkowe maszty radio-telegrafu, hangary lotnicze i setki drobnych, szarych domków tubylczych, zbudowanych z ubitej ziemi i otoczonych drzewkami papai i mimoz. To zbiorowisko tubylczych siedzib pocięte jest na prawidłowe kwadraty ulicami, zbiegającemi się pod kątem prostym, co pozwala na wypadek epidemji wykluczać dzielnicę po dzielnicy. Czarne plamy wysokich drzew wskazywały miejsca placów i ogrodów publicznych...
Po chwili zapadła nagle noc, a w całem mieście zapłonęły szeregi elektrycznych latarni, znacząc kierunek ulic. Główna ulica, biegnąca prawie od brzegu Nigru aż do Kuluby, była obsadzona staremi drzewami. Przez ich gąszcz połyskiwały lampki, zawieszone na słupach telegraficznych. Ulica wspinała się na strome zbocza góry i tu, wijąc się na przestrzeni trzech kilometrów, nagłemi skrętami wychodziła na sam szczyt góry, majestatycznie panującej nad doliną Nigru.