Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/202

Ta strona została przepisana.

sząc... Na pagórku coś mignęło i znikło, niby zapadło się pod ziemię... To — „koba“...[1] Widziałem dziś jej ślad na sawannie... Czy słyszy pan ten szmer nieustanny... niby lekki szept lub ciche dzwonienie kieszonkowego zegarka? To echa życia termitów... Gdzieś tu, być może pod nami, mają one swój podziemny tunel... Jakie to wspaniałe żyjątko — termit. My, cywilizowani ludzie, wpadamy w zachwyt nad genjalnymi budowniczymi, którzy wznoszą strzelające ku niebiosom katedry, a nikt nie oblicza, że to — nic w porównaniu z gmachami termitów! Człowiek wybuduje katedrę lub wieżę dziesięć lub dwadzieścia razy większe od siebie, gdy tymczasem pospolite kopce termitów przewyższają swoich budowniczych 600 — 800 razy! Co to za potęga! Co za rozmach śmiałej twórczości! Gdy Eiffel skierował w niebo swoją znakomitą wieżę, wyższą 155 razy od przeciętnego europejczyka — co za hałas powstał! A widzi pan ten kopiec termitów? On ma dobre cztery metry; budowali go zaś architekci, nie przekraczający pięciu milimetrów. Czyż to nie znaczy, że ich gmach jest 8000 razy wyższy od nich, a więc zasługujący na bez porównania większy podziw, niż twór Eiffla? Czyż nie tak?
De Chanaud umilkł i zaczął nadsłuchiwać. Zdaleka płynął w zastygłem, nieruchomem powietrzu słaby, zagłuszony jęk.

— To śmieje się hyjena... — szepnął mój towarzysz. — Daleko odbiegła... Termity zaś nie milkną... wciąż pracują, uparcie — jak twórcy, i bez wy tchnienia — jak galernicy... Pracują wszyscy: królowa-matka, przez całe życie składająca zarodki nowych pokoleń, a po śmierci zmuszająca cały swój ludek do tragicznego wysiłku. Porzuca on bowiem wtedy swoje posiadłości i wędruje nieraz bardzo daleko, szukając nowego miejsca, nowej królowej i nowego życia, walcząc o nie z innemi termitami, z zastępami mrówek

  1. Duża antylopa.